since 1995
Teksty źródłowe do nauki historji w szkole średniej z zachowaniem pisowni i słownictwa oryginału. | |
Zeszyt 24 | |
Kraków 1924 rok Nakładem Krakowskiej Spółki Wydawniczej W świetle źródeł przedstawił |
Głównym dziełem opisowym dla tego okresu są Dzieje Polski Jana Długosza. Aczkolwiek Długosz dopiero dla końcowych lat tego okresu może uchodzić za naocznego świadka, to przecież i dla lat wcześniejszych dzieło jego, mimo niejednej usterki, uznać trzeba za źródło pierwszorzędne. Opowiadanie swe opiera on bowiem głównie czy to na dokumentach urzędowych, czy też na informacjach wybitnych osobistości, w pierwszym zaś rzędzie[1] Zbigniewa Oleśnickiego. Wiele też przemawia za tym, że Długosz korzystał tu z notatek bezpośrednio po wypadkach spisywanych przez osobistość dobrze o biegu spraw państwowych poinformowanych. Teksty Długosza podajemy w tłumaczeniu Mecherzyńskiego.
Stwierdzenie wyboru Jagiełły na króla polskiego.
(Kodeks dypl. Polski III 170)
My, Włodko, starosta lubelski, Piotr Szafraniec, podstoli krakowski, Mikołaj, kasztelan zawichojski, i Krystyn, dzierżawca kazimierski, obwieszczamy wszem wobec, iż dnia 11 stycznia r. P. 1386 przybyliśmy do niezwyciężonego księcia Jagiełły, z Bożej łaski najwyższego księcia Litwinów i dziedzica Rusi, w poselstwie od szlachty i dostojników tak wyższych jak niższych oraz całej społeczności Królestwa Polskiego i na podstawie (naszych) listów wierzytelnych ułożyliśmy ostateczne warunki z wspomnianym wielkim księciem Jagiełłą i taki zawarliśmy układ, iż wybraliśmy go i przyjęliśmy za pana i króla królestwa polskiego i pana naszego i daliśmy mu z warunkiem małżeństwa jako prawa małżonkę najjaśniejszą (panią) Jadwigę, dostojną i przyrodzoną królowę Polski. Przyrzekamy też i oświadczamy, że stosownie do (pełnomocnictw) naszego poselstwa to nasze zarządzenie, postanowienie i układ, jak wyżej powiedziano, będą uznane i zachowane wdzięcznie i niezmiennie przez wszystkich mieszkańców królestwa. Ułożyliśmy też z wspomnianym najwyższym panem i księciem Jagiełłą z ramienia i w imieniu wspomnianych mieszkańców (królestwa), iż w dniu Oczyszczenia N. Maryji Panny najbliżej przypadającym (2 lutego 1386r) odbędzie się zjazd generalny w Lublinie, na którym tenże pan i książę Jagiełło wraz z braćmi i ziemianami swymi, jakiegokolwiek by byli stanu, przybyć winien pewnie i bezpiecznie...
(Długosz, Dzieje, III, 460)
Jadwiga, królowa polska na usilne prośby, rady zbawienne i na ...
...w wieku jej małoletniości śluby z Wilhelmem, księciem Austrji, bynajmniej jej nie krępowały, dała się na koniec zmiękczyć i zrzuciwszy dawne związki jako nieważne, zezwoliła na połączenie się z książęciem litewskim Jagiełłą dla rozszerzenia i utwierdzenia wiary chrześcijańskiej. Gdy więc uzyskano od niej to zezwolenie, w czwartek, dnia 14 lutego, w uroczystość św. Walentego, najpierw Jagiełło, w. ks. Litewski, a potem jego bracia, książęta litewscy, wyuczeni już należycie zasad i prawideł wiary katolickiej, porzuciwszy błędy pogańskie uczynili wyznanie wiary katolickiej i w katedrze krakowskiej przyjęli chrzest z rąk Bodzanty, arcybiskupa gnieźnieńskiego, i towarzyszącemu obrzędowi Jana, biskupa krakowskiego, z wielką wszystkich radością. Miasto dawnych pogańskich imion dano im wtedy nowe: Jagiełło, w. księcia, nazwano na wzór dawnych królów Władysławem.
A tak książę Władysław, czyli Jagiełło, przyjąwszy pierwszy i główny sakrament, przystąpił tegoż dnia do drugiego i w rzeczonej katedrze krakowskiej połączył się uroczystym ślubem małżeńskim z dostojną i nadobną dziewicą Jadwigą, królową polską, rzec trudno, urodą ciała, czy przymiotami serca powabniejszą. Pobłogosławił małżeństwu Bodzanta, arcybiskup gnieźnieński. Po czym zaraz Jagiełło ziemie litewskie, żmudzkie i ruskie, które dzierżył dwojakiem prawem, dziedzicznym i nabytym, do królestwa polskiego zapisem wieczystym przyłączył i wcielił a ludy ich ochrzcić i do wiary chrześcijańskiej nawrócić przysięgą się zobowiązał.
Przyjąwszy w jednym dni dwa sakramenta dla osiągnięcia królestwa polskiego, a przystępując czwartego dnia, w niedzielę, tj. 17 lutego, dla dopełnienia swej koronacji i namaszczenia, które samym tylko królom zwykło się udzielać, ruszył Władysław Jagiełło z pałacu z wielką okazałością i przepychem, i w licznym otoczeniu książąt, rycerstwa i ludu przybył do kościoła katedralnego. Tam w obecności królowej Jadwigi, swej dostojnej małżonki, nową korną ze złota i drogich kamieni świeżo zrobioną koronowy został i namaszczony na króla polskiego przez Bodzantę, arcybiskupa gnieźnieńskiego, i towarzyszących obrzędowi biskupów, Jana krakowskiego i Dobrogosta poznańskiego. On pierwszy z narodu litewskiego u Polaków i za ich przychylnością w jednym i tymże samym czasie trzy najwyższe osiągnął zaszczyty (co, jak mniemam, nikomu ze starożytnych się nie zdarzyło), chrzest święty, najświetniejszy związek małżeński i sławną koronę.
(Długosz, Dzieje, III 465)
Władysław, król polski, postanowiwszy naród litewski, tak jako się był w umowie z Polakami i królową Jadwigą zobowiązał, z pogaństwa i ciemnoty i bałwochwalczej wywieść i nawrócić do prawej wiary chrześcijańskiej, nad wszystko pragnąc wzrostu i rozszerzenia tajże wiary, w towarzystwie Bodzanty, arcybiskupa gnieźnieńskiego, i wielu innych z królestwa polskiego mężów duchownych wybrał się do Litwy, gdzie jeszcze dotychczas Chrystus nieznany był i nienawidzony. Przybywszy na Litwę, złożył w dzień popielcowy zjazd walny w Wilnie. Na który gdy z rozkazu króla zebrali się bracia królewscy: Skirgiełło, Witold, Witold ks. grodzieński, Włodzimierz ks. kijowski, Korybut ks. Nowogródzki, i znaczna liczba rycerzy i ludu, Władysław król polski, z pomocą chrześcijańskich książąt, którzy wraz z nim przybyli, pracował nad szlachtą i ludem, aby porzuciwszy fałszywych bogów, dotychczas w ślepocie pogańskiej wyznawanych, skłonili się do uznania i czci jednego prawdziwego Boga i przyjęcie Jego prawdziwej chrześcijańskiej religii.
A gdy temu sprzeciwiali się barbarzyńscy Litwini, utrzymując, że bezbożnością było, wbrew zwyczajom i przekazanej wierze przodków, porzucać własne bóstwa (było zaś u nich cenniejsze: ogień, który uważali za wieczysty, a którego strzegli kapłani dzień i noc przykładając drzewa do ogniska, gaje uważane za święte, tudzież węże i żmije, w których wedle ich mniemania, zamieszkały bóstwa), król Władysław ów ogień miał za wieczysty, a w Wilnie, głównym mieście i stolicy Litwy, utrzymywany, strzeżony przez kapłana zwanego w ich języku Znicz, który modlącym się i żądającym przepowiedni rzeczy przyszłych fałszywe ogłaszał wyrocznie jakoby od bóstwa mu zawierzone. Kazał wobec przytomnych pogan zagasić, a świątynię i ołtarz, na który mu czyniono ofiary, zburzyć. Nadto gaje i ogrody uważane za święte kazał powycinać, oraz pozabijać węże i żmije, które po domach nawet jako bóstwa żywiono i czczono. Barbarzyńcy zawodzili zaś przy tym tylko żale nad upadkiem i zelżeniem tych świętych bożyszcz, nie śmiejąc sarkać przeciw rozkazom króla.
Po zburzeniu i zniszczeniu bóstw pogańskich, gdy Litwini poznali naocznie ich fałszywość, która się dotychczas łudzili, ulegli wreszcie i z pokorą skłonili się do przyjęcia wiary chrześcijańskiej, wyrzekając się dawnych błędów. W dniach kilkunastu od kapłanów polskich, a więcej jeszcze od króla Władysława, który umiał ich język i którego chętniej słuchali, wyuczeni głównych zasad religii do wierzenia podanych, czyli artykułów wiary, składu apostolskiego i modlitwy pańskiej, przystępowali do chrztu świętego. A Władysław, król pobożny, rozdawał prostemu ludowi odzież, koszule i nowe ubrania z sukna przywiezionego na to z Polski...
Starając się o to gorliwie, aby wiara przezeń w Litwie zaszczepiona coraz mocniej rozkrzewiała się i utwierdzała, pobożny król Władysław założył w mieście Wilnie kościół katedralny ku czci św. Trójcy, a pod wezwaniem św. Stanisława, chwalebnego i przesławnego biskupa i męczennika, iżby dwa narody, polski i litewski, które jednością wiary i religii, jak równie jednością berła i panowania z sobą połączył, wspólnego także miały patrona i orędownika, i aby u Litwinów trwała pamięć wieczna, że za sprawą Polaków wydobyli się z ciemnoty pogańskiej i że od nich zabłysło światło wiary chrześcijańskiej tak im, jako ich potomkom. Wielki zaś ołtarz postawił na tym miejscu, gdzie niegdyś palono ogień, który miano za wieczny, aby ów błąd pogański stał się dla wszystkich widoczniejszym...
(Długosz, Dzieje IV, 533)
Godzi się przedstawić króla Władysława życie, czyny i przymioty, aby o jego pochodzeniu i sprawach wiadomość przekazać potomnym. Był on synem Olgierda, księcia Litwy i nazywał się Jagiełło. Zrodzony z Marii, córki księcia Tweru, który był wyznawcą greckiego kościoła. Dziad jego, Giedymin, miał kilku synów, Olgierda atoli nad wszystkich bardziej umiłował, dlatego przy śmierci jego z pomiędzy braci wybrał i naznaczył panem i w. ks. Litwy. Po zejściu Olgierda, ojca Jagiełły, za zezwoleniem księcia Kiejstuta, stryja Jagiełły a ojca Witolda, książę Jagiełło osiągnął wielkie księstwo litewskie. A gdy późniejszym czasem wszczęły się pomiędzy nimi zatargi o panowanie, rzeczony książę Kiejstut, dawszy się uwieść pozorną chęcią zgody, został uduszony. I takiż sam los byłby spotkał i jego syna Witolda, gdyby ten, za dowcipnym pomysłem żony przebrany za kobietę, nie był ratował się ucieczką.
Jagiełło razem z braćmi, których, jak wiadomo, miał ośmiu, częstymi i srogimi najazdy trapił sąsiednie kraje, a osobliwie Polskę. Nareszcie za łaską i miłosierdziem Boga, który go w poczet prawowiernych chrześcijan policzyć raczył, przez prałatów i panów polskich z ciemnoty pogańskiej do światła wiary nawrócony, przyjął chrzest i nazwany został Władysławem. Po chrzcie świętym połączył się ślubem małżeńskim z Jadwigą, królową węgierska i polską, córka Ludwika, króla węgierskiego. A po jej śmierci miał jeszcze trzy żony, Annę, Elżbietę i Zofię.
Wzrostu był miernego, twarzy ściągłej, chudej, u brody nieco zwężonej. Głowę miał małą, podłużną, prawie całkiem łysą, jak to widać na grobowcu marmurowym, który popioły jego pokrywa. Oczy czarne i małe, niedostatecznego wejrzenia i ciągle biegające. Uszy duże, głos gruby, mowę prędką, kibić kształtną lecz szczupłą, szyję długą. Na trudy, zimna, upały zawieje i kurzawy nad podziw był wytrzymały. W ubiorze i zewnętrznej postawie skromny. Sypiać i wczasować się lubił aż do południa, dlatego mszy świętej rzadko o należytym czasie słuchiwał. W prowadzeniu wojen niedbały i ciężki, wszystko staranie na wodzów i zastępców składał. Łaźni zazwyczaj co trzeci dzień, a niekiedy częściej używał. Do rozlewu krwi ludzkiej był tak nieskory, że często nawet większym winowajcom karę odpuszczał. Tylko tym, którzy mu na łowach lub innych rozrywkach zawinili, nigdy nie mógł przebaczyć. W ludziach umiał dostrzegać cnoty, i nie zawiścią, lecz przychylnością mierząc czyny i zasługi swego rycerstwa, każdą sprawę chwalebną, czy to w wojnie, czy w pokoju spełnioną, hojnie i wspaniale wynagradzał. W każdy w tygodniu piątek z wielką wstrzemięźliwością o chlebie i wodzie pościł. Zawsze trzeźwy, wina ani piwa nie pijał. Jabłek i ich zapachu nienawidził, dobre jednak i słodkie gruszki po kryjomu jadał.
Religii katolickiej pobożny i gorliwy wyznawca, dla ubogich, żebraków , wdów i wszelkiego rodzaju nieszczęśliwych szczodrym był i dobroczynnym. Posty, wigilię inne nabożeństwa tak żarliwie wypełniał, że więcej zwycięstw modlitwami swymi u Boga wyprosił, niźli orężem wywalczył. Szczery i prostoduszny, nie miał w sobie żadnej obłudy. W rozdawaniu łask i danin mało oględny. W zabawach myśliwskich nie umiał ani miary zachować, ani czasu oszczędzać. Ozdób powierzchniowych i szat wytwornych nie lubił. Chodził zwykle w baranim kożuchu suknem pokrytym. Rzadko na siebie brał strój wykwintniejszy, jak płaszcz z szarego aksamitu, bez żadnych ozdób ani złotogłowiu, i tylko na większe uroczystości. W inne dni nosił odzież prostą, żółtawej barwy. Nienawidził soboli, kun, lisów i innych miękkich i kosztownych futer. Przez cale życie używał tylko zwyczajnych baranków i to nawet o najostrzejszej porze zimowej. W biesiadach nie był hojny, ale zbytkujący, tak iż w dni świąteczne i uroczyste, albo gdy znaczniejszych podejmował gości, po sto potraw ma stole, zwyczajnie zaś po trzydzieści, czterdzieści i pięćdziesiąt zastawiał. Zazwyczaj dawał połowę tego, o co go proszono. Za czym poszło, że proszący zadał zawsze dwa razy więcej, aby z tym większą pewnością połowę uzyskać.
Miał niekiedy zwyczaje zabobonne. Wyrywał włosy z brody i powplatawszy je między palce wodą ręce obmywał. Zawsze, nim z domu wyszedł, trzy razy obracał się w koło i słomkę na trzy części złamaną rzucał za siebie. Nauczyło go tego matka greckiego wyznania. Ale dlaczego i w jakim celu to czynił, nikomu za życia nie chciał powiedzieć, ani też łatwo to odgadnąć. Powiadają też, że miał w przysłowiu to zdanie często powtarzane, że słówko z ust ptaszkiem wyleci, ale jeśli było niedorzecznym a chcesz je cofnąć, staje się wołem. Miał także zwyczaj upominać żartem rycerzy. Żeby w boju nie stawali nigdy na przodzie ani w ostatnim szeregu, a nie chowali się również do środka. Do zabaw myśliwskich skłonny z przyrodzenia. Unikał tego staranie, aby mu kto spoczynku lub łowów, którymi ustawicznie lubił się bawić, nie przerywał.
(Długosz, III, 481)
Gdy pomiędzy Władysławem królem polskim, a Jadwigą powstały poróżnienia i niechęci, z przyczyny podejrzeń wzniecanych ustawicznie przez niecnych pochlebców, którzy niweczyli wszelkie usiłowania radców królewskich, starających się łagodzić te królewskie niesnaski, uchwalili wreszcie celniejsi z rady taki środek pojednania, aby obie strony wydały, kto był fałszywym oszczercą. A gdy król równie jak królowa oświadczyli, że tych wszystkich niesnasko przyczyną był Gniewosz z Dalewic, podkomorzy krakowski, herbu Strzegomia, który przez swe plotkarstwo i świegotliwość (może „świergotliwość”),rad zdradzać tajemnice cudze, między królem a królową wiele nasiał niezgody i niewinną, pobożną, najczystszych obyczajów niewiastę, królową Jadwigę, przed mężem jej, królem Władysławem, fałszywa zelżył potwarzą. Oboje królestwo pogodzili się i pojednali zupełnie. Na żądanie zaś i naleganie królowej Jadwigi podkomorzy Gniewosz, sprawca małżeńskiego poróżnienia, w mieście Wiślicy pozwany został przez prawo. Gdy więc nadszedł dzień naznaczony w sądzie, królowa Jadwiga, przez Jaśka z Tęczyna, kasztelana wojnickiego wobec licznego grona panów zebranych dla tej sprawy, wniosła żałobę przeciw Gniewoszowi, że kłamliwym i niepoczciwym oszczerstwem spotwarzył ją przed mężem żądając, aby oszczercę zmuszono do odwołania potwarzy gdy Gniewosz ani nie śmiał zapierać się swego występku, wiedział bowiem, że król i wielu panów stawią przeciw niemu jawne świadectwo, ani też opierać się żądaniu królowej (wystąpiło bowiem dwunastu rycerzy, którzy za obrazę jej sławy gotowi byli rozprawić się orężem), sędziowie na nalegania Jaśka z Tęczyna, rzecznika królowej, winowajcę skazali na odwołanie potwarzy, tak izby natychmiast wobec przytomnego grona sędziów obyczajem psów odszczekał swe oszczerstwa. Zaraz więc Gniewosz musiał, schyliwszy grzbiet, wleźć pod ławę. A jawnym zeznaniu, że fałszem było i niegodziwą potwarzą, co przeciw królowej Jadwidze nakłamał, głośno zaszczekał.
(Długosz, III, 322)
(Królowa Jadwiga) kiedy choroba jej znacznie się wzmogła, opatrzona Najś. Sakramentem na drogę wieczności i olejem św. namaszczona, pobożnie i religijnie, jak na chrześcijankę przystało, dnia 17 lipca (1399 r.) w samo południe rozstała się z tym światem na zamku krakowskim, jako niewiasta pełna cnót i dobrych uczynków, i w katedrze krakowskiej, po lewej stronie wielkiego ołtarza, niedaleko cyborium, pochowaną została. Urody była nadobnej, ale nadobniejszej cnoty i pięknych obyczajów, starała się o wzrost i rozszerzenie wiary katolickiej. Ona to szkołę główną królestwa, którą począł był Kazimierz II, król polski odbudowała i uzupełniła. W czas wielkiego postu i przez cały adwent, odziana włosiennicą, ciało osobliwszą powściągliwością trapiła. Dla ubogich, wdów, przechodniów, pielgrzymów i wszelkiego rodzaju nędzarzy szczodre wydawała jałmużny. Żadnej nie widziałeś w niej płochości, żadnego gniewu. Nikomu nie okazała pychy, zawiści, niechęci. Tlała w jej duszy głęboka pobożność, miłość do Boga bez granic. Wzgardziwszy próżnością i wszelkimi marnościami świata, wszystek swój umyśl zajmowała modlitwą i czytaniem ksiąg świętych, jako to Pisma starego i nowego Zakonu, homilij czterech doktorów, żywotów świętych Pańskich, Kazań i Dziejów męczeństwa, modlitw i bogomyślności św. Bernarda, św. Ambrożego, objawień św. Brygitty, i wielu innych z łacińskiego na język polski przełożonych. Wielu chciwych nauki młodzieńców po szkołach żywiła i utrzymywała. Wszystkie klejnoty swoje, szaty, pieniądze, i wszystek sprzęt królewski na wsparcie dla nieszczęśliwych i na założenie wszechnicy nauk w Krakowie przekazała wykonawcom swej ostatniej woli, Piotrowi biskupowi i Jaśkowi z Tęczyna wojewodzie krakowskim.
(Długosz, III, 488)
Witold obrażony na Jagiełłę za oddanie władzy na Litwie Skirgielle, zerwał z królem, a wyparty z Litwy przeszedł na stronę Krzyżaków, którzy poparli jego dążenia do opanowania Litwy, by przez to zerwać unię jej w Polską. Wynikiem tego były kilkuletnie zacięte walki, zwłaszcza o Wilno toczone. Do najgroźniejszych należała wyprawa krzyżacka z roku 1390. Król wszakże, przy wydatniej pomocy rycerstwa polskiego, obronił Litwę, a rozczarowany Witold opuścił Krzyżaków i pogodził się z nim w roku 1392.
Książę Witold, postanowiwszy pomścić się za opanowanie zamków Brześcia i Grodna i wydać wojnę Litwie. Wraz z krzyżakami żebrał potężne wojsko z własnych i obcych rycerzy, między którymi znajdował się Landkaster, syn starszy Henryka, króla angielskiego, z rycerstwem angielskim i francuskim, tudzież Fryderyk margrabia z wielu panami niemieckimi, i około św. Jana Chrzciciela (24 czerwca) wkroczył do Litwy trzema oddziałami. A wyprawiwszy naprzód w starym mieście Kownie uroczystą biesiadę dla rycerstwa pomknął pod Troki i zamek wraz z miastem spalił. Poszli potem wszyscy ku Wilnu i obydwa (tamtejsze) zamki oblężeniem ścisnęli. Książę Witold ze swym wojskiem, z Litwinów i Rusinów złożonym, zajął stanowisko pod zamkiem, który zowią Krzywym. Mistrz pruski koło rzeki Wilny (Wilii) ku stronie Polski i wsi Ponar, do kapituły wileńskiej należącej, mistrz zaś inflancki za rzeką Wilną, pod wsią Mejszagołą.
Jeszcze z obozów nieprzyjacielskich nie przypuszczono szturmu dom oblężeńców, gdy Litwini i Rusini, którzy królowi Władysławowi zdawali się być wiernymi, sprzyjając Witoldowi z jego skrytej namowy, Krzywy zamek wileński podpalili. Uderzył w tej chwili nieprzyjaciel, i gdy z tej przyczyny nie można było pożaru ugasić, książę Kazimierz, czyli Korygiełło, brat rodzony Władysława, króla polskiego, z pośrodku płomieni usiłując się wydostać, wpadł żywcem w ręce nieprzyjaciół, którzy zamek gorejący tłumnie otoczyli, i natychmiast został ścięty. Głowę jego, na wysokiej włóczni zatkniętą, nieprzyjaciele wystawili w górę, na postrach Polakom, wyższego zamku wileńskiego broniącym, i z groźbą ich upominali, aby straciwszy wodza, nie wahali się poddać wraz z zamkiem. Polacy jednak z gróźb takich szydzili z pogardą.
Poczęto więc do zamku dniem i nocą mocno bić z dział, od których mury zamkowe na rzut skały zostały zrujnowane i z ziemią zrównane. Jednakże starosta wileński Klemens[1]. I byłby ten sam los spotkał wyższy zamek wileński, jakiemu uległ Krzywy, gdyby nie przezorność Polaków, którzy wszystkie powinności załogi rozdzieliwszy miedzy siebie, wyłączyli od nich Litwinów i Rusinów, wielce o zdradę podejrzanych. Taką też w tej obronie Polacy odznaczyli się odwagą i dzielnością, że wszystkie wyłomy pociskami dział zrządzone, w dnie i w nocy obsadzając, przeciw natarczywym ciosom jakby murem stawali i odpierali nieprzyjaciół usiłującym wedrzeć się do zamku. Na trupie jednego poległego zaraz drugi żywy występował. A gdy tak oblegający i oblężeni z największą usilnością wydzierali sobie zwycięstwo, przez czas oblężenia, które trwało od dnia św. Jana Chrzciciela (24 czerwca) aż do piątku po św. Michale (30 września)[2], tyle z obu stron rycerstwa poległo, że psy, pożeraniem ciął ludzkich zbestwione, przerodziły się prawie w żarłoczne wilki...
Widząc zatem książę Witold i Krzyżacy, że ich usiłowania i nadzieje spełzły na niczym, popaliwszy kościoły katolickie, świeżo przez króla polskiego pobudowane, powbijawszy na pale dzieci i niemowlęta i rozliczne popełniwszy okrucieństwa, odstąpili od oblężenia i ze znaczną swego wojska startą powrócili do Prus.
(Długosz, IV, 35)
We wtorek, dzień rozesłania Apostołów, 15 lipca, Władysław, król polski, postanowił przed świtem wysłuchać mszy świętej. Uszedłszy przestrzeń dwumilową, w której widać było płonące dokoła włości nieprzyjaciół, stanął na polach Tannenberga i Grunwaldu, mającej się wsławić przyszłą w dniu tym bitwą, i pomiędzy gajami i gąszczami, które zewsząd to miejsce zakrywały, kazał rozbić namioty, a kaplicę obozową ponad jeziorem Lubnem na wzniosłym ustawić pagórku, aby przez ten czas, gdy wojsko rozmieszczać się miało na swoich stanowiskach, mógł wysłuchać nabożeństwa.
Już mistrz pruski, Ulryk de Jungingen, ściągnął do wsi Grunwaldu, którą miał swoją upamiętnić klęską, i z bliska stanął z swoim wojskiem...
Król Władysław tak nagłym i niespodziewanym nadejściem nieprzyjaciela bynajmniej nie zmieszany, za najważniejszą rzecz osądził, aby wprzódy oddać powinność bogu, nim by do wojny przystąpił, za czym udawszy się do kaplicy obozowej, wysłuchał z wielkim nabożeństwem dwóch mszy, (a gdy) zajmował się nabożeństwem i słuchaniem mszy świętej, wojsko tymczasem królewskie, za sprawą Zyndrama z Maszkowic, miecznika krakowskiego, a litewskie pod wodzą księcia Aleksandra[1], ustawione w porządne hufce i chorągwie, z dziwną szybkością wystąpiło w szyku i stanęło zbrojno przeciw nieprzyjacielowi - Polacy na lewym skrzydle, Litwini rozwinęli się na prawym.
Gdy Władysław, król polski, skończył do ostatka swoje modlitwy, na nalegające prośby i wołania nie tylko Aleksandra, wielkiego księcia litewskiego, ale i rycerzy swoich, którzy go do bitwy wzywali, powstał, i przywdział zbroję. Świetnym od głowy aż do nóg okrył się rynsztunkiem, gdy rycerze na nowo wołać i nalegać poczęli, aby czym prędzej wydał znak do bitwy: ... król brał już na głowę hełm, mając wyruszyć do boju, gdy mu z nagła doniesiono, że od wojsk krzyżackich przybyli dwaj heroldowie, z których jeden miał na swojej tarczy herb króla rzymskiego, to jest orła czarnego w złotym polu, drugi zaś herb książęcia szczecińskiego, gryfa w polu białym i że nieśli w ręku dwa gołe miecze, bez pochwy, żądając stawić się przed królem, do którego ich rycerze polscy, jako straż bezpieczeństwa, przyprowadzili...
Ci powitawszy króla jakim takim czci okazem, opowiedzieli swoje poselstwo tymi słowy, które Jan Mężyk z niemieckiego na polskie tłumaczył: „Najjaśniejszy królu! Wielki mistrz pruski Ulryk śle tobie i twojemu bratu (nazwisko Aleksandra i tytuł księcia zamilczeli) przez nas, heroldów, te dwa miecze w pomoc do zbliżającej się walki, abyś przy tej pomocy i orężu twego ludy nie tak gnuśnie i z większą niżeli okazujesz odwagą wystąpił do bitwy; a iżbyś się nie chował w tych gajach i zaroślach, ale na otwartym polu wyszedł walczyć. Jeżeli zaś mniemasz, że dla rozwinięcia twoich hufców za szczupłe masz miejsce, ustąpi ci mistrz pruski Ulryk tego pola, które wojskiem swoim zajął, ile go zechcesz, byle cię mógł wyciągnąć do walki, albo wreszcie obierz sam miejsce, na którym chcesz walczyć, abyś tylko nie odwlekał bitwy”. Tak do króla mówili heroldowie. I uważano, że kiedy oni oznajmiali to poselstwo, wojsko krzyżackie wystąpiło na pole obszerniejsze, aby snadź czynem potwierdzić to, co przez swoich posłanników mistrz zapowiedział.
Władysław zaś, król polski, wysłuchawszy tak dumnego i pełnego zarozumiałości poselstwa, przyjął z rąk heroldów oba miecze, a bez okazania im gniewu lub jakiejkolwiek pogardy zapłakał tylko, i nie radząc się nikogo, z dziwna i jakby z nieba natchnioną pokorą i cierpliwością odpowiedział spokojnie: „Chociaż w wojsku moim mam dostatek orężów i od nieprzyjaciół bynajmniej ich nie potrzebuję, ku większemu jednak wspomożeniu, bezpieczeństwu i obronie słusznej mojej sprawy przyjmuje w imię Boże i te dwa miecze, od wrogów, łaknących krwi mojej o narodu mego, przysłane. Wyboru zaś miejsca i pola do bitwy nie żądam ani go sobie przywłaszczam, ale jak na chrześcijanina, człowieka i króla przystoi, Bogu samemu go zostawiam. Ten będzie plac do walki i skutek zamierzonej bitwy, jaki Opatrzność Boska i wyroki same w dniu dzisiejszym naznaczą...”.
Gdy wytrąbiono hasło bojowe, wszystko wojsko królewskie zaśpiewało głośno pieśń ojczystą Bogarodzica, a potem z podniesionymi kopiami pobiegło do bitwy. Tak straszny zaś za ich spotkaniem z wzajemnego uderzenia kopij, chrzęstu ścierających się zbroi i szczęku mieczy powstał huk i łomot, że go na kilka mil w okolicy słychać było. Mąż na męża napierał, kruszyły się z trzaskiem oręże, godziły w twarz wymierzone groty.
...Tak obydwa wojska walczyły niemal przez godzinę całą z równym powodzeniem, a gdy jedno drugiemu nie ustępowało pola, dzielnie dobijając się zwycięstwa, trudno było przewidzieć, na którą stronę przechyli się szala i która w końcu otrzyma górę. Krzyżacy postrzegłszy, że na lewym skrzydle, kędy było wojsko polskie, szło im twardo i walka stawała się niebezpieczną, już bowiem przednie szyki uległy, zwrócili oręż na prawe skrzydło, składające się z Litwinów, które mniej gęste mając szyki, słabsze mając konie i rynsztunki, łatwiejszym zdało się do pokonania. Tuszyli bowiem, że po ich pokonaniu silniej na kark Polakom wsiędą*. Ale nie ze wszystkim powiodły im się zamiary. Gdy z Litwinami, Rusią i Tatarami zawrzała bitwa, hufce litewskie nie mogąc wytrzymać natarcia nieprzyjaciół chwiać się poczęły i o jedno staje ustąpiły z pola. Uderzyli na nie tym śmielej Krzyżacy, a napierając coraz silniej, zmusili je w końcu do ucieczki...
...Po ucieczce Litwinów, gdy kurzawa, w której walczący nie mogli się nawzajem rozpoznać, opadła nieco od lekkiego i nader łagodnego deszczu, co się był w tej chwili spuścił, wszczęła się między Polakami a Prusakami w wielu miejscach żwawa i zacięta bitwa. Nacierali Krzyżacy, kusząc się z zapałem o zwycięstwo, i w tej zamieszce wielka chorągiew króla polskiego Władysława z znakiem orła białego, którą niósł Marcin z Wrocimowic, chorąży krakowski, szlachcic herbu Półkozy, upadła na ziemię; ale dzielniejsi i ćwiczeni w bojach rycerze, którzy należeli do jej znaku, spostrzegłszy to, natychmiast podjęli ją i kędy należało odnieśli. Gdyby nie tych dzielnych mężów odwaga, którzy ją piersiami swymi i orężem zasłonili, byłaby pewnie straconą. Rycerstwo polskie, chcąc zmyć z siebie tę zniewagę, uderzyło z wielkim zapałem na nieprzyjaciela i wszystkie te hufce, które z nim stoczyły bitwę, poraziło na głowę, rozproszyło i zniosło. Nadciągnęli tymczasem Krzyżacy wracający z pogoni za Litwinami i Rusią i wiodący do obozu Prusaków liczny gmin brańców z wielką wesołością i tryumfem. Lecz postrzegłszy, że tu się źle z nimi działo, porzucili jeńców i tabory, a skoczyli czym prędzej do bitwy, aby podeprzeć swoich, którzy już słabo opierali się zwycięzcom. Za przybyciem świeżych posiłków, wzmogła się zacięta z obu stron walka. Padały stąd i zowąd gęste trupy. Krzyżacy pomieszani w nieładzie, doznawszy wielkiej w ludziach straty i pogubiwszy wodzów, już się zdawali zabierać do ucieczki, kiedy rycerstwo czeskie i niemieckie słabiejących na wielu miejscach wsparło Krzyżaków i wytrwałą odwaga podtrzymało walkę.
W czasie toczącej się z zaciętością z obu stron bitwy, stal Władysław, król polski, z bliska i przypatrywał się dzielnym czynom swoich rycerzy, a położywszy zupełną ufność w Bogu, oczekiwał spokojnie ostatecznego pogromu i ucieczki nieprzyjaciół, których widział już na wielu miejscach złamanych i pierzchających. Tymczasem wystąpiło do boju szesnaście pod tyluż znakami hufców nieprzyjacielskich, świeżych i nietkniętych, które jeszcze nie doświadczyły oręża, a część ich, zwróciwszy się ku tej stronie, gdzie król polski stał z przyboczną tylko strażą, pędziła z wymierzonymi włóczniami, jakby prosto ku niemu. Gdy to w otoczeniu króla spostrzeżono, straż przyboczna kazała spuścić mały proporczyk królewski, ze znakiem orła białego w polu czerwonym, który noszono przed królem, dla ostrożności, aby nie wydać, ze król w tym miejscu się znajdował, rycerstwo zaś otoczyło końmi i sobą króla, iżby go nie dostrzeżono. Wrzał gorąca chęcią boju król Władysław i spinając konia ostrogami chciał rzucić się na najgęstsze szyki nieprzyjaciół. Ledwie drużyna przybocznej straży zdołała go wstrzymać w zapędzie. A wtem podbiega rycerz z obozu Prusaków, Niemiec, nazwiskiem Dypold Kikerzicz v. Dieber, z Łużyc, złotym pasem opięty, w białej podbitej kiecce niemieckiego kroju, którą u nas jupką albo kaftanem zowią, cały okryty zbroją, towarzysz ze znaku większej chorągwi pruskiej, do owych szesnastu należącej i rozpędzony na koniu bułanym dociera aż do miejsca, kędy król stał, a wywijając włócznią, godzi wprost na króla, wobec całego wojska nieprzyjacielskiego, które składało szesnaście rzeczonych chorągwi, a którego oczy powszechnie na ten widok były zwrócone. Gdy więc Władysław król, podniósłszy także włócznię, czekał jego spotkania, Zbigniew z Oleśnicy, pisarz królewski, prawie bezbronny, bo w ręku miał jeno drzewce wpół złamane, uprzedził cios królewski, a ugodziwszy w bok onego Niemca, zwalił go z konia na ziemię. Padł struchlały, a drżącego z bojaźni król Władysław uderzywszy włócznią w czoło, które z opadnięciem przyłbicy odsłoniło się rycerzowi, zostawił go w reszcie nietkniętym. Ale rycerze trzymający straż przy królu ubili go na miejscu, a piesze żołdaki odarły z zabitego odzież i zbroję.
Wojsko krzyżackie, szesnaście owych chorągwi składające, z którego wybiegł był rycerz Kikerzicz i natarł na króla, raczej płochliwym szałem niźli odwagą uniesiony, spostrzegłszy , że wymieniony rycerz trupem poległ, zaraz poczęło się cofać, na hasło jednego z Krzyżaków, dowódcy chorągwi, który siedząc na białym koniu kopią dawał znać do odwrotu i wołał po niemiecku herum, herum! Zwróciwszy się potem, ruszyło na prawo, kędy stała wielka chorągiew królewska, już po zadanej klęsce nieprzyjaciołom, wraz z innymi chorągwiami polskimi. Rycerze królewscy ujrzawszy te szesnaście chorągwi i jedni poznawszy w nich nieprzyjaciół, jak rzeczywiście było, drudzy z zwyczajną ludzką słabością lepiej sobie tuszący, wziąwszy je za litewskie wojsko, a to z przyczyny lekkich i rzutnych włóczni, zwanych sulice, których w wojsku krzyżackim wielka była liczba, nie zaraz uderzyli na Krzyżaków, spierali się bowiem między sobą i długo byli w niepewności...
Wreszcie wyprowadzeni z błędu, nie wątpiąc już o nieprzyjacielu. W kilkanaście chorągwi rzucili się na te owe szesnaście znaków, do których i inne się poprzyłączały, i krwawą z nimi stoczyli bitwę. A lubo Krzyżacy przez jakiś czas wytrzymywali natarcie, w końcu jednak, przeważną ilością wojsk królewskich zewsząd otoczeni, pobici zostali na głowę. Prawie wszystko rycerstwo walczące pod owymi szesnastu znakami legło na placu lub dostało się w niewolę. Po zniesieniu zatem, i rozbiciu całej potęgi nieprzyjacielskiej, przy czym także wielki mistrz pruski Ulryk, marszałkowie, komturowie rycerze wszyscy i znakomitsi w wojsku pruskim panowie poginęli, reszta nieprzyjaciół poszła w rozsypkę, a raz tył podawszy pierzchała ciągle w popłochu. Władysław, król polski, nierychle wprawdzie i ciężkim okupione trudem, zupełne jednak nad mistrzem i Krzyżakami otrzymał zwycięstwo...
Obozy nieprzyjacielskie, zasobne w wielkie bogactwa i dostatki, wozy i wszystek sprzęt wojenny mistrza i rycerstwa pruskiego, polski żołnierz opanował i złupił. Znaleziono też w obozie krzyżackim kilka wozów naładowanych samymi dybami i okowami, które Krzyżacy, z pewnością rokując sobie zwycięstwo, do pętania Polaków przygotowali...
Znaleziono nadto w obozie i na podwodach krzyżackich wiele beczek wina, do którego żołnierstwo po pogromie nieprzyjaciół, znużone walką i skwarem letnim, rzuciło się było z chciwością dla ugaszenia pragnienia. Jedni kołpakami, drudzy rękawicami, inni trzewikami nabierali wina i pili. Ale Władysław, król polski, obawiając się aby wojsko upojone winem nie obezwładniało, kazał wszystkie beczki porozbijać i wino wypuścić.
W czasie trwającej bitwy widzieli niektórzy ludzie pobożni i bogobojni, którzy z łaski nieba mieli to objawienie unoszącego się na powietrzu męża poważnej postaci, w biskupim stroju, który wojsku polskiemu, pokąd walczyło i zwyciężało, ciągłym żegnaniem błogosławił. Mniemano, ze to był św. Stanisław, patron polski i głowa męczenników, i że za jego przyczyną i orędownictwem Polacy tak świetne otrzymali zwycięstwo.
Po złupieniu wozów i taborów nieprzyjacielskich wojsko królewskie postąpiło na wzgórze, kędy był wprzódy obóz i stanowisko Prusów, a skąd ujrzano tłumy i mnogie pułki pierzchających nieprzyjaciół, na których do słońca błyszczały zbroje, niemal wszyscy bowiem Prusacy byli nimi okryci. Puściwszy się potem za nieprzyjacielem w pogoń, dotarli Polacy do jakiegoś bagna i trzęsawiska i wpadli Prusakom na karki. Niewielu śmiało stawić opór, łatwo ich zatem pokonano. Resztę niedobitków, z rozkazu króla oszczędzonych, popędzono w niewolę. Stąd znowu Władysław, król polski, kazał ścigać dalej uciekających Prusaków, ale upomniał rycerstwo, żeby się od mordów wstrzymało. Goniono więc nieprzyjaciela o mil kilkanaście. Niewielu z tych, którzy wcześniej umknęli z pola, zdołało się ratować ucieczką. Znaczna liczba rycerzy dostała siew niewolę, a gdy ich przyprowadzono do obozu, zwycięzcy obchodzili się z nimi łaskawie, nazajutrz zaś wzięli od nich przysięgę poddaństwa. Wielu potonęło w sadzawce, o dwie mile od pobojowiska odległej, z wielkiego tłoku i nacisku. Noc zapadająca wstrzymała dalsza pogoń. Legło w tej bitwie pięćdziesiąt tysięcy nieprzyjaciół, a czterdzieści tysięcy pojmano jeńcem. Chorągwi zabrano, jak mówią, pięćdziesiąt i jedną. Wojsko zwycięskie łupami nieprzyjaciela wzbogaciło się niezmiernie. Czy tak wielka jednak była liczba zabitych, nie śmiem twierdzić z pewnością. Ale na kilka mil droga zasłana była trupami, a ziemia od krwi zamiękła. W powietrzu rozlegały się konających wołania i jęki.
(Długosz, IV, 76)
W sobotę, nazajutrz po święcie św. Jakuba Apostoła, dnia 26 lipca, między rycerstwem królewskim dwóch chorągwi, to jest chorągwi wielkiej i chorągwi Oleśnickiej, straż z kolei trzymających, a Krzyżakami, tegoż dnia po wieczór przyszło do bitwy, gdy rycerstwo królewskie do miasta Malborga wedrzeć się usiłowało, a Krzyżacy z wielką odwagą to wtargnięcie odpierali. Dla przeważającej liczby Polaków wielu padało nieprzyjaciół, zmuszeni byli więc Krzyżacy cofnąć się do zamku, a z miasta Malborga ustąpić. Pierwszy Jakub Kobyliński herbu Grzymała, drugi Dobiesław z Oleśnicy herbu Dębno, rycerze, a za nimi inni, wpadli do Malborga. Nie dość i na tym było rzeczonym dwom rycerzom Jakubowi i Dobiesławowi; natychmiast bowiem po zdobyciu miasta podniósłszy kopie z wielkim krzykiem uderzyli na zamek i aż do kościoła i do murów zamkowych dotarli. A gdyby byli inni rycerze królewscy z równą walecznością za nimi pospieszyli, mógłby był zamek Malborg w tej chwili być zdobytym. Pod ów czas bowiem otwierał wstęp szturmującym szeroki a jeszcze nie zakryty wyłom, którym snadno wedrzeć się mogli. Nadto wszyscy rycerze przeznaczeni do obrony zamku pouciekali byli w miejsca warowniejsze i bezpieczniejsze, w największej trwodze i popłochu, jakby już zamek był wzięty. W tej chwili nastręczała się sposobność do powtórnego zwycięstwa i zdobycia malborskiego zamku, ale zaniedbali ja Polacy, z dopuszczenia losu, który w tym poszczęścił Krzyżakom. Skoro się tylko zmierzchło, nieprzyjaciel spalił własny most na rzece Wiśle ku Tczewu zbudowany, obawiając się, aby po nim Polacy na zamek nie uderzyli, co dla wojsk królewskich wielce było pożądanym, spiżownicy bowiem królewscy mogli codziennie przeprawiać się za Wisłę i na Żuławy bezpiecznie wybiegać za żywnością. Ów zaś wyłom obszerny, który zamkowi oczywistym groził niebezpieczeństwem, nieprzyjaciele przez całą noc pracując usiłowali potężnymi kłodami zawalić i obwarować. Lecz i Władysław, król polski, które tej nocy kazał był działa większe do kościoła miejskiego wprowadzić, nie przestał z nich bić i szturmować do zamku. Były inne działa porozstawiane miedzy wojskiem litewskim, inne poprzed murami, inne na wstępie mostu po drugiej stronie Wisły spalonego. A tak z czterech stron bito i szturmowano z całej siły. Namiot królewski z kaplicą i otworem u góry ustawiony był na wyniosłym wzgórzu, skąd król patrzeć mógł wygodnie na zamek i wszystko wojsko. Trwało to oblężenie, popierane przez Władysława, króla polskiego, przez cale dwa miesiące...
Tymczasem zaciężni Czesi, broniący zamku malborskiego, widząc, że oblężenie zbyt długo się przewleka, zniecierpliwieni, zaczęli z Władysławem, królem polskim, układać się za pośrednictwem Jaśka Sokoła, Czecha, rycerza królewskiego, o poddanie zamku. I tak stanęła była między królem a Czechami umowa, że tej nocy, której straż zamku na nich przypadała, otworzyć mieli królowi bramy i wpuścić wojsko królewskie do zamku, po czym w nagrodę poddania zamku, otrzymać mieli czterdzieści tysięcy złotych i zupełne przebaczenie winy. Ale kiedy umowę te wzięto do roztrząśnienia na radzie, osądzili radcy za rzecz ohydną i niegodną, aby zamki nieprzyjacielskie zdobywać zdradą i przekupstwem, gdy w ręku mieli oręż, którym tożsamo sprawić mogli bez niczyjej hańby i sromoty. A tak porzucono skryte układy względem poddania zamku malborskiego, acz takich środków niekiedy i najsprawiedliwsi, jak wiemy, używali wojownicy...
Władysław, król polski, znużony ustawicznym a groźnym i niebezpiecznym o żołd upominaniem się zaciężnego rycerstwa, zniewolony wreszcie radami i nalegającymi prośby niektórych panów swoich, począł myśleć w końcu o zwinięciu obozów i odstąpieniu zamku malborskiego. A lubo zamiar ten kazał w najściślejszej chować tajemnicy, wkrótce jednakże gruchnęła o nim wieść w obozie królewskim i oblężeńców wielką wzmogła otuchą. W piątek zatem, przed św. Mateuszem, dnia 19 września, król, nie usłuchawszy zdrowych i zbawiennych rad rycerzy i obywateli pruskich, zwinąć kazał obozy, porzucił oblężenie, i z miejsca pełnego chwały, podobniejszy do zwyciężonego aniżeli zwycięzcy, ruszył do polski z powrotem.
(Długosz, IV, 118)
Po długich układach i rokowaniach na wyspie toruńskiej między radcami obu stron, umawiającymi się zawarcie pokoju i zgody, stanęło wreszcie i ułożone zostało na piśmie przymierze, pod warunkami wcale dla królestwa polskiego nie korzystnymi, a to za sprawą Aleksandra[1], wielkiego księcia litewskiego, który pragnął jedynie połączenia dawnego ziem litewskich i odzyskania Żmudzi wydartej mu przez Krzyżaków. Główna zaś treść tych warunków, jak to akt zawartego na ów czas wiecznego przymierza obszerniej wyraża, była następująca:
„Aby król polski wszystkie zamki w ziemi pruskiej orężem zdobyte mistrzowi i Zakonowi zwrócił i z nich ustąpił. Niemniej, aby wszystkich brańców wojennych, w jakiejkolwiek z mistrzem i Zakonem bitwie zabranych, na wolność wypuścił. Nawzajem mistrz i Zakon krzyżacki obowiązany był Władysławowi królowi i jego królestwu w trzech dniach naznaczonych, to jest w dzień św. Jana Chrzciciela, na św. Michał i na św. Marcin roku wówczas bieżącego, sto tysięcy grzywien szerokich groszy praskich wypłacić”, gdy Władysław król od samych brańców mógł był żądać okupu sto tysięcy grzywien. „Nadto, ziemia żmudzka miała pozostać przy wielkim księstwie litewskim, ale po śmierci Władysława, króla polskiego, i Aleksandra, wielkiego księcia litewskiego, znowu wrócić do mistrza pruskiego i Zakonu Krzyżaków.
Dziwić się zaiste potrzeba, że w tym układaniu wiecznego przymierza ani król Władysław, ani Witold, wielki książę litewski, ani nikt inny nie zwrócił na to uwagi, jaką królestwo polskie ponosiło krzywdę przez oderwanie ziem, które wtedy mogły być odzyskane, i że ich nie bolała strata powiatów, dawniej część królestwa stanowiących. A których w czasie oblężenia zamku Malborga sami Krzyżacy Polakom odstępowali. Jakoż Władysław, król polski, nie troskał się bynajmniej o odzyskanie krajów swego królestwa, to jest ziemi pomorskiej, chełmińskiej i michałowskiej. W obecnym układaniu pokoju pominął ten warunek, którego w czasie oblężeniu zamku Malborga nawet przyjąć nie chciał, gdy mu go sami Krzyżacy ofiarowali. Mniemał, wraz z Aleksandrem, wielkim księciem litewskim, że dosyć miał na tym, że Litwa odzyskała swą całość, choć z krzywdą i uszczupleniem królestwa polskiego, które winien mieć na pierwszym względzie[2]. Lubo zaś panowie rada czuli bardzo tak wielką królestwa polskiego stratę, nie śmieli jednak nic przeciwko niej mówić, aby króla i książęcia nie obrazili. A tak przez największą nieroztropność króla i książęcia, równie jak panów radnych, sławne to i pamiętne pod Grunwaldem zwycięstwo na nic prawie, owszem na sromotę wyszło, gdy żadnej królestwu polskiemu nie przyniosło korzyści. Litwa tylko znakomite zebrała z niego plony.
(Długosz, III, 487)
Kiedy Władysław, król polski zajęty był wyprawą litewską, dostojna żona jego, królowa Jadwiga, pragnąc przyłożyć się do wzrostu i potęgi królestwa polskiego zebrała z panów i rycerstwa polskiego drugie wojsko i ruszyła zbrojnie do ziemi ruskiej. Taką zaś rycerze polscy otaczali ją miłością i przywiązaniem, że jej jak mężowi ulegali i z największym posłuszeństwem wszystkie jej wykonywali rozkazy. Jakoż w krótkim czasie zamki Przemyśl, Jarosław, Gródek, Halicz, Trembowlę, miasto Lwów z zamkiem na górze i wszystkie inne zamki niskie bądź przemocą zdobyła, bądź też do poddania ich sobie zmusiła rycerza węgierskiego Bebeka, któremu w straż i zarząd były powierzone przez ojca jej, Ludwika, króla polskiego i węgierskiego. A usunąwszy z nich wszystkich Węgrzynów i Ślązaków, którzy je byli otrzymali z rąk Ludwika, króla polskiego, i Władysława, księcia opolskiego, rzeczone zamki poruczyła przedniejszym panom polskim, i ziemie ruskie, niegodziwym sposobem i krzywdą królestwa polskiego niegdyś od kraju oderwane, temuż królestwu przywróciła. Za który to czyn bohaterski pamięć jej kwitnąć będzie zawsze we wdzięcznych sercach Polaków.
(Akta grodzkie i ziemskie, II, 29).
Władysław, z Bożej łaski król polski, pragnąc pod każdym względem polepszyć stan królestwa naszego polskiego i ziem naszych, jak to przyjęta przez nas godność (królewska) czyni naszym obowiązkiem, przyrzekamy niniejszym i obiecujemy, że ziemi i miasta naszego Lwowa nie oddamy ani nie przekażemy żadnemu z książąt ani komukolwiek z ludzi, lecz że ziemię tę i miasto Lwów po wsze czasy i na wieczność trzymać i dzierżyć chcemy i będziemy przy nas i najdostojniejszej księżnej i pani Jadwidze, królowej polskiej, małżonce naszej najdroższej, jako też przy dzieciach naszych i koronie królestwa naszego polskiego...
(Długosz, IV, 414)
Witold był to książę rozumny i ludzkości pełen, który do wszelkich trudów umysł swój zahartował. Do podejmowania spraw publicznych i prywatnych tak umiał czas rozłożyć, że najmniejszej nawet dnia cząstki nie stracił bezczynnie. W rozsądzaniu zaś sporów, słuchaniu skarg swoich poddanych, załatwianiu różnych czynności poselstw, tak był gorliwym i pilnym, że w domu i w podróży, kiedy tylko potrzeba wymagała, dawał wyroki i odpowiedzi i sprawiedliwość proszącym wymierzał. Tym jednym przymiotem wielką sobie uzyskał sławę u swoich i u obcych. Nie śmiała też ani szlachta litewska, ani lud krzywo nań spojrzeć albo szemrać. Jeżeli czasem chciał się rozerwać, wybiegał na łowy albo grą w szachy się zabawiał. Obydwu tych jednak rozrywek z umiarkowaniem używał. Za nierozumnego i szalonego uważał takiego monarchę, który by dla zabaw myśliwskich opuszczał ważne dla kraju sprawy. Zawierał nadto związki z rozmaitymi kupcami, przy których pomocy zgromadzał do skarbu wielkie bogactwa w złocie, srebrze, klejnotach, suknach, futrach i innych rzeczach, aby je potem, w szczodrych rozdawać upominkach. W jedzeniu i piciu wielce był wstrzemięźliwy, przez całe życie bowiem nie używał wina, ani żadnego napoju, prócz czystej wody...
Za wieku naszego utrzymuje się między ludźmi takie zdanie, że z Witoldem żaden współczesny mu książę równać się nie mógł wspaniałością umysłu i skrzętnością w sprawach. On pierwszy ojczystą Litwę, wprzódy mało znaną, słabą, bez znaczenia, dzielnością swoją i sławnymi czyny wzniósł i uświetnił. Nie zdołali następni książęta utrzymać jej na tym stopniu. I rzeczą jest pewną, że wielkość Litwy z nim powstała i z jego śmiercią się skończyła. Dla swoich surowy, żadnego występku nie puszczał bezkarnie. Wzrostu był małego i budowy ciała szczupłej. Nie chciała snadź przyroda obdarzać dostroją postawą i urodą tego, któremu innych przymiotów tak hojnie udzieliła. Był zaś tak szczodrym i wspaniałym, że nierównie więcej dawał niż odbierał i dłuższą, jak mówią, miał prawice niż lewicę.
(Długosz, III, 524).
Aleksander, inaczej Witold, wielki książę litewski, pragnąc u książąt chrześcijańskich i pogańskich większej nabyć sławy i wziętości, zachęcony pierwszą (w roku 1397), tak pomyślnie na Tatarów dokonana wyprawą, zapowiedział nową, acz Władysław, król polski, i królowa Jadwiga usilnie mu ją odradzali. Na tę wojnę wybierało się bardzo wielu Polaków, zbroiła się szlachta. Ale Jadwiga, królowa polska, wieszczym duchem natchniona, przewidując klęskę wojsk chrześcijańskich, a zwycięstwo barbarzyńców, prawie wszystko rycerstwo polskie, małą liczbę wyjąwszy, od wyprawy odwołała. Aleksander jednak, wielki książę litewski, widzenie prorocze królowej Jadwigi i przepowiedź swej klęski uważając za urojone, żadnymi radami, żadną prośbą i przełożeniem nie dał się odwieźć od swego przedsięwzięcia. Utrzymując przez cały miesiąc czerwiec w mieście Kijowie stoły otwarte dla rycerstwa, oczekiwał na wojska tak swoje, jak cudzoziemskie. A gdy te pościągały z rożnych stron świata chrześcijańskiego dla wzięcia udziału w tak znakomitej wyprawie, ruszył z Kijowa, w przekonaniu, że tak wielkie i potężne wojsko do wszelkich walk z Tatarami wystarczy, i wkroczył w ich krainy, mając ze sobą zbrojne i gotowe do boju hufce Polaków, Niemców, Litwinów i Rusinów. Był nadto w drużynie jego car tatarski Taktamis, który wiódł ze sobą kilka tysięcy Tatarów.
Gdy więc po przebyciu rzek (kilku) dnia 14 sierpnia wyszli na równinę około rzeki Worskli szeroko się rozciągającą, ukazała się orda Tatarów, która prowadził nie chan tatarski Tamerlan, ale jeden z wodzów, Edyga, tak potężny w ordzie, że chanów sadzał na stolicy i składał. Niepodobną było rzeczą ogarnąć okiem i zliczyć tę gęstą ćmę barbarzyńców, przy której wojska Aleksandra, w. księcia litewskiego, i zastępu chrześcijańskich książąt wydawały się drobną i znikomą garstką. Straszna zatem trwoga opanowała serca chrześcijan. Spytek z Melsztyna, wojewoda krakowski, mąż przezornego umysłu, postanowił układać się z nieprzyjacielem o pokój. Gdy jednak warunki podane przez wodza tatarskiego Edygę zdawały się zbyt zelżywe, Spytek z Melsztyna, przez niektórych rycerzy pomówiony o bojaźliwość, odstąpił od układów.
Gdy więc obydwa wojska zapragnęły spotkania, uderzyły na siebie z zaciętością i przez jakiś czas z równym szczęściem walczyły. Ale dla niezmiernej mnogości Tatarów poczęły się wreszcie chwiać zastępy chrześcijan. Aleksander Witold, wielki książę litewski, widząc złamane swe hufce, gdy przyboczni i pozostali przy nim rycerze, Sędziwój z Ostroroga i Dobrogost z Szamotuł, jęli go upominać, aby żywcem nie dawał się wziąć nieprzyjaciołom i nie zwiększał nieszczęśliwej dnia tego klęski, samotrzeć umknął, przesiadając z konia na koń. Wojsko zaś jego otoczone tłumami Tatarów pobite zostało na głowę...
Gdy w owej bitwie porażone wojsko chrześcijańskie zabierało się już do ucieczki, a w. ks. Aleksander Witold upomniał Spytka Melsztyńskiego, wojewodę krakowskiego, aby uchodził przed grożącym niebezpieczeństwem i wraz z nim ratował się ucieczką, przedkładając, że żadnej przez to nie ściągnie na siebie sromoty, ale raczej na chwałę zasłuży, gdy wodza wojsk swoich ocali. Spytek, osądziwszy ucieczkę jako rzecz haniebną, wytrwał w boju statecznie, jak na męża i rycerza chrześcijańskiego przystało. Potem zaś rzucił się w środek nieprzyjaciół, a ścieląc ich trupem dokoła, mnogimi ciosami barbarzyńców skłuty i poraniony, po bohatersku ducha wyzionął. Chwalebniejszym też wydaje się mi skon wojewody Spytka, niż ocalony żywoty księcia Witolda. Za chwalebną bowiem sprawę wraz z nim uważam, że kiedy inni ucieczką życie swoje ratowali, on nad ocalenie swoje przeniósł sławę długotrwałą w doczesnym i szczęśliwość wiekuistą w przyszłym życiu. Upomniany bowiem i proszony od Edygi, wodza Tatarów, aby się nie rzucał w pośrodek walki, lub jeśli koniecznie chciał walczyć, aby wdział przynajmniej czapkę przysłaną przez tegoż Edygę, po której by był poznany od Tatarów, którym najsurowiej nakazano oszczędzać jego głowę, i tak by zachował życie, jeśli się nie mógł ran uchować, odrzucił tę ofiarę ze wzgardą, woląc miasto życia śmierć chwalebną i piękną, która z każdym wiekiem odświeżać będzie jego sławę.
(Volumina legum, I, 66).
...My Władysław, z Bożej łaski król polski tudzież My, Aleksander czyli Witold, w. ks. Litewski tak jak zawsze staraliśmy się troskliwie o dobro ziem litewskich i mieszkańców ich Litwinów, tak i obecnie, by tym swobodniej stać mogli przy swojej wierze i z cnoty w cnotę urastać, powodowani wrodzona nam łaską i uprzejmością, zdejmując z ich karków jarzmo niewoli, którym dotychczas byli uciskani, nadajemy im niniejszym pismem wszystkie swobody, wolności, prawa osobiste i przywileje, jakich prawowierni chrześcijanie używać zwykli, a to wedle treści i osnowy następującego opisu. Przede wszystkim ziemię tę do naszego królestwa polskiego ponownie przyłączamy i z koroną tegoż królestwa na wieczne czasy, trwale i niezmiennie łączymy. Nadto wszystkim kościołom ziemi litewskiej zachowujemy i potwierdzamy niniejszym pismem ich wolności, swobody, przywileje i prawa zwyczajowe, wedle praw i obyczajów w królestwie polskim zachowanego. Panowie także, szlachta, bojarowie naszego księstwa litewskiego, ale tylko ci, którzy są wyznawcami rzymskiego katolickiego kościoła i którym udzielone są klejnoty szlachectwa, mają nadanych sobie wolności i przywilejów swobodnie i w całej rozciągłości używać, tak jak używają ich panowie i szlachta królestwa polskiego. Przy czym kładzie się to szczególne zastrzeżenie, że wszyscy panowie i szlachta ziemi litewskiej winni będą należną okazywać wierność i chrześcijańską przychylność nam, Władysławowi, królowi i Aleksandrowi, w. księciu litewskiemu , tudzież naszym następcom, tak jak ją okazują panowie i szlachta królestwa polskiego. Na co rzeczeni panowie bojarowie i starszyzna ziemi litewskiej złożyli nam już przysięgę...
Będą też ustawione na Litwie godności, posady i urzędy takie same, jak są w królestwie polskim, a mianowicie w Wilnie wojewoda i kasztelan wileński, toż w Trokach i po innych miastach, gdzie je uznamy za potrzebne. Pomienieni panowie i szlachta ziemi litewskiej po śmierci Aleksandra czyli Witolda, obecnie wielkiego księcia litewskiego, nie przyjmą ani obiorą kogo innego za pana i księcia Litwy, tylko tego, którego król polski lub jego następcy za radą prałatów i panów tak królestwa polskiego jak i Litwy wybiorą i postanowią. Podobnież prałaci, panowie i szlachta królestwa polskiego, w przypadku gdyby król polski zszedł bezpotomnie i bez prawego po sobie następcy, nie powinni obierać sobie nowego króla i pana krom wiedzy i porady naszej to jest Aleksandra, w. księcia tudzież panów i szlachty litewskiej. To także dodajemy i wyraźnie zastrzegamy, że pomienieni panowie i szlachta królestwa polskiego jak i Litwy zjazdy publiczne i sejmy, ile razy tego potrzeba będzie, odbywać mają w Lublinie, Parczowie albo i w innych miastach sposobnych za naszą uchwałą i wolą.
Nadto My, Aleksander czyli Witold, za zezwoleniem najjaśniejszego monarchy i pana Władysława, króla polskiego, brata naszego miłościwego, wybieramy do uczestnictwa w herbach i klejnotach szlacheckich królestwa polskiego niżej wymienione osoby spomiędzy szlachty naszej litewskiej, które szlachta królestwa polskiego wraz z wszystkimi ich rodzinami do braterstwa i rodu swego przyjęła. A naprzód szlachta Leliwczycy – Moniwida, wojewodę wileńskiego, potem szlachta herbu Zadora - Jawnuta, wojewodę trockiego; Rawicki – Minigała, kasztelana wileńskiego, Lisy - Sunigajłę, kasztelana trockiego, Jastrzębce - Niemira, Trąby – Ościka, Topory - Butryma, Awdańce – Jana Gasztołda. Wyliczywszy w ten sposób 47 rodów stwierdzono, że tych herbów, klejnotów i godeł rzeczeni szlachta, panowie i bojarowie ziemi litewskiej na teraz i na przyszłość, w potomne czasy i na każdym miejscu, swobodnie używać mają. Tak jako ich szlachta królestwa polskiego sama używa.
Działo się w Horodle nad rzeką Bugiem na sejmie czyli zjeździe powszechnym, dnia 2 października r. P. 1413.
(Długosz, IV, 368)
Kiedy (cesarz i król Zygmunt luksemburski) Francję, Anglię, Niemcy, Włochy, Czechy, Węgry i wszystkie niemal zachodnie kraje zawichrzył i w srogie zaplątał wojny, pozazdrościwszy w końcu szczęścia i pokoju Polakom, których swoboda i stan królestwa kwitnący był dla niego trucizną, zawrzał nieubłaganą ku Polsce nienawiścią. A nie czując się na siłach, aby ją pokonać orężem, skryte knował zamachy i wynajdował sposoby zamieszania jej wojnami domowymi. W tym celu wymógł na królu Władysławie zjazd w Łucku umyśliwszy namawiać księcia Aleksandra Witolda, aby się pozwolił królem litewskim i ogłosić. Tą nową i zdradziecko wymyśloną ponętą korony zamierzył poróżnić i zwaśnić dwóch braci, a nimi dwa zjednoczone narody, aby rzuconym pomiędzy nie ziarnem nienawiści rozerwać i zniweczyć ich związek, a rozłączywszy niezgodą Polskę, Ruś i Litwę, pobudzić je do wzajemnych wojen i mordów. Władysław Jagiełło, ulegając namowom cesarz Zygmunta, godził się na ten projekt, lecz udaremnił ten plan opór panów polskich, w szczególności biskupa krakowskiego Zbigniewa Oleśnickiego, który na radzie królewskiej oświadczył wprost Witoldowi. „Pod tym jedynie warunkiem. Władysław, król polski, wzięty był na królestwo, że litewskie księstwo przyjmie wiarę chrześcijańską i po społu z krajami ruskimi do królestwa polskiego wieczyście będzie wcielone i jego panowaniu podległe. Za cóż dziś chce król Zygmunt potargać węzły naszej jedności i wojenne rozdmuchać pożary, a ty i król Władysław usiłujecie od królestwa polskiego oderwać kraje wieczyście z nim złączone. Koronacji Twojej, Miłościwy Książę, będę ciągle odradzał i o ile mi sił starczy opierać się jej nie przestanę, ani pod żadnym warunkiem na nią nie zezwolę...” Zawiedzony w swoich nadziejach i rozżalony książę Witold opuścił zgromadzenie, zgrzytając z gniewu i z tymi tylko dając się słyszeć słowy: „Kiedy tak, użyję ja innych środków do dopięcia celu”.
(Codex epistolaris saec. XV, II, 228)
Rozwój przywilejów szlacheckich, zapoczątkowany w Koszycach, za Władysława Jagiełły postępuje naprzód. Szlachta, wyzyskując każdą ku temu sposobność, rozszerza swe uprawnienia (przywileje: piotrkowski, czerwiński, brzeski, jedlneński, dwa krakowskie), uzyskując miedzy innymi gwarancje wolności osobistej i wolności dóbr. Określa to szczególnie wyraźnie przywilej wydany w Jedlnie w roku 1430, gdy król niepowodzenia swoich planów w sprawie Witolda przypłacić musiał zgodą na wysuwane od lat kilku postulaty szlachty i duchowieństwa, za co uzyskał ostateczne gwarancje co do prawa następstwa swych synów, jak wskazują przytoczone niżej wyjątki.
Władysław, z Bożej łaski król polski, oświadczamy wszem wobec, iż pragnąc wynagrodzić zasługi mieszkańców królestwa, w szczególności zaś wierne uczucia, które z taką szczerością skierowali na synów naszych, dostojnych książąt Władysława i Kazimierza, i na nasze nalegania jednego z nich, którego uznają za odpowiedniejszego do rządów, przyjęli z pokorą za króla, księcia, pana i dziedzica tegoż królestwa polskiego i ziem Litwy i Rusi po upływie naszego życia i przyrzekli ozdobić go koroną i berłem królewskim wedle należnego i uświęconego obrzędu (koronacyjnego) jako prawego i prawdziwego następcę (naszego), skoro osiągnie wiek prawem przypisany, zatwierdzamy i umacniamy wszystkie ich prawa i przywileje wedle brzmienia niniejszych artykułów:
(Długosz, III, 540)
Władysław, król polski, troskliwy o rozszerzenie wiary i religii chrześcijańskiej, pomnożenie czci i chwały Bożej i dobro obu narodów, polskiego i litewskiego, w królewskim mieście Krakowie, stolicy królestwa polskiego, w poniedziałek po święcie św. Jakuba Apostoła, założył i otwarł główną królestwa szkołę, o którą Jadwiga, królowa polska, za życia wielkimi prośbami i wielkim zabiegała staraniem. Doktorów zaś i mistrzów wszystkich wydziałów, tudzież profesorów, tak Polaków jako też Czechów i Niemców z praskiej wszechnicy przyzwawszy, opatrzył tę nowo założoną szkołę dochodami królewskimi z żup solnych, tudzież wsi i innych wpływów. Nadał jej prócz tego wszystkie prelatury i prebendy należące do kollacji i zwierzchniczej władzy kościelnej, zachowawszy sobie tylko jedno probostwo św. Floriana. Z kamienicy Akersdorfa przy ul. św. Anny wybudował kolegium filozofów i teologów, a z domu Sędziwoja z Szubina, wojewody poznańskiego, w ul. Grodzkiej kolegium prawników i lekarzy, które to oba kolegia z pieniędzy na ten cel przez królową Jadwigę przekazanych założone zostały pracą i staraniem wykonawców jej ostatniej woli. Odtąd to studium generalne krakowskie, przez Władysława, króla polskiego, i królową Jadwigę pierwotnie założone, a od papieża Jana XXIIII, a potem Marcina V potwierdzone, poczęło rozmaitymi naukami i umiejętnościami wsławiać się i kwitnąć i wydawać z łona swego mężów w nauce biegłych, światłych i poważnych, szerząc i roznosząc w świecie sławę królestwa polskiego. Choć to królestwo z łaski Bożej mnogimi chlubić się może ozdobami i zaszczyty, to jednak żadne dzieło, jak mniemamy, tyle narodowi polskiemu nie przynosi chwały i pożytku, żadne nie jest tak płodnym i użytecznym, tak chwalebnym i znakomitym, jak szkoła krakowska, przez odpieranie i wytępianie kacerstwa, zaszczepianie cnót a wykorzenianie błędów, obronę sprawiedliwości i objaśnienie prawdy.
Odnowiony uniwersytet krakowski zabłysnął niebawem nauką na arenie międzynarodowej. Krzyżacy, przegrawszy orężną walkę z Polską, starali się podkopać unię droga akcji dyplomatycznej,prowadzonej zwłaszcza w czasie soboru powszechnego, odbywającego się w Konstancji w latach 1414 – 1418. Wysłane tam poselstwo polskie, na czele którego stal biskup Mikołaj Trąba, przeprowadziło energiczną obronę praw Polski, w obronie tej pierwszorzędną rolę odegrał rektor uniwersytetu Jagiellońskiego, a europejskiej miary uczony: Paweł, syn Włodzimierza (Włodkowic). Traktat jego „O władzy papieskiej i cesarskiej wobec niewiernych”, przedłożony soborowi a ujmujący rzecz z całą erudycją, jaka mogła dać scholastyczna nauka ówczesna, godził w prawo Zakonu Krzyżackiego do bytu, a dopełnieniem jego była odpowiedź dana na oszczerczy pamflet, jaki wymierzył przeciw Polsce zapłacony przez Krzyżaków dominikanin Falkenberg.
a) Konkluzje traktatu Pawła Włodkowica „ O władzy papieża i cesarza w stosunku do niewiernych”.
(Bobrzyński, Starodaw. Prawa polsk. Pomniki, V, 177)
b) Z traktatu Jana Falkenberga „O teorii władzy papieskiej i cesarskiej”.
(Starodawne prawa polskiego pomniki V, 197)
Pragnę wszystkim wyraźnie przedstawić błędy, które na korzyść pogan z nienawiści ku chrześcijaństwu, a przeciw władzy cesarskiej wygłasza Paweł (Włodkowic), aby nie rozszerzały się jak rak, aby z trawki nie urosły w belkę, i by wielu nie toczyło z tego powodu wojen, oraz wykazać, jak niebezpieczne są dla Kościoła i jak koniecznym jest, aby Polacy, ich król i książęta surowo zostali ukarani, aby nadal nie śmieli się poważać na podobne rzeczy...
c) Z traktatu Pawła Włodkowica „O Zakonie Krzyżackim i wojnie Polaków przeciw temuż Zakonowi”.
(Starodawnego prawa polskiego pomniki V, 233.
Wywody Falkenberga co do walk Polaków z Krzyżakami są podejrzane o herezję, a dla króla i królestwa polskiego krzywdzące, fałszywe, lekkomyślne i niesprawiedliwe.
Lekkomyślne uprzedzenie widać już z tego, że autor narzuca się na sędziego króla i królestwa polskiego, osądzając w ten sposób króla polskiego, iż przekroczył granice słusznej obrony bez konieczności. Fałszywość jego wywodów najlepiej wskazuje fakt, że Krzyżacy wbrew traktatowi wiecznego pokoju, królestwo polskie srodze spustoszyli, a spustoszywszy i zburzywszy niektóre grody i spaliwszy wiele wsi i miast, wreszcie zajęli i zatrzymali jedno księstwo znamienite, tj. Dobrzyńskie, i że niemniej w roku następnym, zmierzając do zniszczenia wspomnianego królestwa, zebrali ogromną ilość zbrojnych, tak że król, zmuszony tą koniecznością i dla zapobieżenia tak wielkiemu niebezpieczeństwu, wkroczył na ich ziemie ze swoim wojskiem, nie chcąc wyczekiwać silniejszego ciosu, lecz raczej go uprzedzić. Tam zaś, gdy zamyślał o pokoju z nimi, posłali mu Krzyżacy dwa miecze, jeden dla niego, drugi dla brata, z takim wezwaniem: „Oto macie dwa miecze dla ułatwienia wam obrony, nie kryjcie się, lecz wybierajcie sobie pole do bitwy, ponieważ nie zdołacie dziś z nami uniknąć walki”. PO czym natychmiast rzucili się na one wojska. Słowa te dają najlepiej świadectwo prawdzie, która na próżno usiłuje się zaćmić i wykazać przez rozumowanie to, czemu prawo nie daje żadnego znaczenia...
d) Zwycięstwo Polaków na soborze.
(Długosz, IV, 199, 211).
Mikołaj Trąba, arcybiskup gnieźnieński, wyjechawszy z Konstancji na czas jakiś do Paryża a chcąc podwyższyć sławę i znaczenie króla i królestwa polskiego, wyprawił wielką i wspaniała ucztę, na którą zaprosił wszystkich mistrzów, doktorów i uczniów uniwersytetu paryskiego i wspaniale ich uraczył. W czasie tego obiadu doktorowie rzeczonej wszechnicy podali mu pismo, zawierająca satyrę potwarczą na Władysława, króla polskiego, a napisane przez Jana Falkenberga, mnicha zakonu dominikańskiego, który do tego najętym został przez Krzyżaków. Arcybiskup Mikołaj, wziąwszy to pismo, zawiózł je na sobór konstancjański i autora jego, Jana Falkenberga, obecnego na soborze, oskarżył w imieniu króla i królestwa. Skoro więc rzeczony paszkwil podał soborowi do roztrząśnienia, ojcowie św. Soboru, znalazłszy w nim wiele fałszu i oszczerstw, postanowili ująć się, jak przystało, za sławą króla i królestwa polskiego i potępili rzeczone pismo jako fałszywe i gorszące, Jana Falkenberga zaś, jako autora, wyrokiem stanowczym osądzili i skazali na dożywotnie więzienie. A na dowód i świadectwo takiego wyroku wszyscy kardynałowie i przedstawiciele rożnych narodowości własnoręcznie go podpisali. Podmieniony zaś Jan Falkenberg wzięty został do wiezienia i trzymany w nim przez wszystek czas trwania soboru...
Gdy się zbliżało rozwiązanie soboru w Konstancji, Marcin V, papież, nie wiadomo, czy na prośbę, czy na gwałtowne napieranie Krzyżaków, starał się osłabić i złagodzić wyrok na Jana Falkenberga, zgodnie wydany przez sobór konstancjański wprzód jeszcze, nim rzeczony Marcin papieżem został obrany. Kiedy bowiem posłowie Władysława, króla polskiego, nalegali, aby zatwierdził wyrok soboru, nie dał się w żaden sposób nakłonić. O co posłowie królewscy mocno nań zagniewani, w uniesieniu strasznego gniewu ośmielili się, niesłychanym dotąd przykładem, przeciw jego wyborowi na stolicę papieską i odmówienia potwierdzenia wyroku założyć w imieniu króla i królestwa złożyć apelację do następnego soboru, naznaczonego za lat dziesięć w Bazylei. Do wręczenia papieżowi Marcinowi pośród soboru rzeczonej apelacji użyto samych tylko posłów świeckich (duchowni w domach swych zostali), którzy w licznym orszaku, z obawy jakiegoś gwałtu, weszli do kościoła, gdzie odbywało się posiedzenie. Zmieszała się zebrana rada, tak niespodziewanym wytoczeniem sporu w drodze odwołania. Zmartwił się i zasromał sam papież Marcin. Za czym ojcowie soboru, bojąc się, aby stłumione odszczepieństwo na nowo nie powstało, osądzili za rzecz stosowną szukać zgody i pokoju. Skłonili więc papieża Marcina do potwierdzenia wyroku wydanego przez sobór na Jana Falkenberga, a posłów polskich pojednali z papieżem. Na koniec na żądania posłów polskich papież Marcin, wyjeżdżając z Konstancji, zabrał ze sobą do Rzymu Jana Falkenberga i prze długie lata trzymał go w więzieniu. Dopiero później, za łaską i zezwoleniem króla, że był słaby i zbyt wycieńczony na siłach, wypuścił winowajcę z więzienia, zmusiwszy go wprzód do odwołania wydanej przez siebie satyry. Ten zaś zagniewany i oburzony przeciw Krzyżakom, że się nie starali o jego uwolnienie, napisał ku ich zelżeniu i zniesławieniu ostrą satyrę, w której wytknąwszy im wiele szpetnych występków i niegodziwości, srodze im dogryzł i sowicie pomścił...
e) Dary króla polskiego.
(Kronika Ulryka von Richental).
W piątek 9 lutego (1417 r) otrzymał król Zygmunt (Zygmunt luksemburski) potężne zwierzę, schwytane na Litwie, w darze od króla Polski, który trzy takie zwierzęta pochwycił żywcem. Skoro te zwierzęta dostawiono z Litwy do Krakowa, były już tak słabe z powodu więzów i swej dzikości, że nie można ich było wieść żywcem do Konstancji. Wówczas kazał je król zabić i dwa z nich zasolić w beczkach i posłać panom i biskupom swym do Konstancji. Jadłem i ja to mięso, u siebie w domu i gdzie indziej. Trzecie wszakże zwierzę, największe, kazał król zasolić wraz ze skórą i korzeniami zabezpieczyć przed zepsuciem. Zwierzę to było podobne do wielkiego czarnego wołu, tylko że miało większa głowę, grubszą szyję, szerszą pierś i dwa małe spiczaste rogi na czole o stopę od siebie oddalone, oraz krótki ogon. Podobne było do wołu, którego zwą w Polsce TUR. Wnętrzności mu wyjęto. Skoro (to zwierzę) przyszło (do Konstancji), nakładziono w nie świeżych korzeni i wysłano w dół Renem do króla angielskiego. Kiedy zaś wywożono je z Konstancji, kazał to król odtrąbić, tak aby każdy mógł je widzieć. Woźnica, który je z Litwy przywiózł, mniemał, że aż do Konstancji kosztowały one króla polskiego więcej niż 400 węgierskich florenów...
Husytyzm opanowawszy Czechy, coraz to silniej wpływał na kraje sąsiednie. Wielu zwolenników znalazł on i w Polsce. Tutaj jednak bardzo silnie wystąpił przeciw niemu Kościół, dając już o tym wyraz w statutach arcybiskupa Mikołaja Trąby z roku 1420. Jeszcze silniejsza stała się pozycja hierarchii kościelnej i związanych z nią magnatów, gdy od roku 1423 zasiadł na biskupstwie krakowski Zbigniew Oleśnicki, cieszący się ogromnym wpływem na dworze. Jemu też w ogromnej wierze przypisać należy ostateczne odwrócenie się oficjalnej polityki polskiej od miłych zwłaszcza Witoldowi projektów czeskich oraz wystąpienie państwa przeciw szerzeniu się husytyzmu w edykcie wieluńskim.
a) Statuty Mikołaja Trąby
(Starodawnego prawa polskiego pomniki IV, 175).
Arcybiskup gnieźnieński, Mikołaj Trąba, odbywszy wraz z innymi biskupami polskimi synod w Wieluniu, a następnie w Kaliszu, ogłosił w roku 1420 statuty, normujące życie Kościoła w Polsce. Wśród nich spotykamy i następujące postanowienie:
O heretykach.
Heretycy jakichkolwiek sekt i wierzący w ich błędy, jako też ci, którzy ich przyjmują i bronią lub im sprzyjają, są wyklęci, a wszyscy wierni w Chrystusie, a w szczególności zaś duchowieństwo parafialne winno o nich zawiadamiać miejscowego biskupa lub inkwizytora występków heretyckich, ażeby za swe winy otrzymali karę i nie niszczyli serc wiernych zgubnymi naukami.
Środki przeciw heretykom
b) Ofiarowanie Jagielle korony przez Czechów.
(Z listu Władysława Jagiełły do elektorów Rzeszy z 12.VII.1422 – Codex epistolarum Vitoldi, str. 1069).
Pragnąc sprostować fałszywe wieści, jakie w Niemczech krążą o nim i o Witoldzie, Władysław Jagiełło stwierdza, iż nieprzyjaciele jego coraz to nowe stwarzają wymysły, aby imię nasze zniszczyć w pamięci ludzkiej i wydąć na wieczną niesławę. Dawniej przypisywali nam obyczaje pogańskie, kłamiąc przewrotnie, że powróciliśmy do pogaństwa, teraz zaś głoszą, iż utrzymujemy stosunki z heretykami. Nie przeczymy, iż posłowie czescy, przybywszy do nas ofiarowali nam koronę Czech. I choć prośbę ich od razu odrzuciliśmy, to jednak raz jeszcze zwrócili się do nas z usilną prośbą na zjeździe generalnym całego rycerstwa naszego, które głównie dla tej sprawy zgromadziliśmy. Sądzili bowiem, że nakłonimy się do ich żądania, wyrażonego wobec mnogiego zgromadzenia, które, jak sądzili sprzyjało ich planom. My jednakże, zgodnie z pierwotnym stanowiskiem, odrzuciliśmy, jak poprzednio, ich prośbę. Oni zaś, widząc, że nimi pogardziliśmy, zwrócili się do dostojnego brata naszego Aleksandra, czyli Witolda, w. ks. Litewskiego, ze swymi prośbami i żądaniami, i u niego, nie wiemy przy pomocy jakich argumentów, uzyskali tyle, że tenże brat nasz wysłał do nich brata swego, księcia Zygmunta, mimo żeśmy tego odradzali i temu byli przeciwni. Gdy zaś surowo mu to wyrzucaliśmy i wezwaliśmy go, aby Zygmunta odwołał, przysłał do nas poselstwo z pismem dla usprawiedliwienia się, że nie dla chciwości lub ambicji to uczynił, lecz jedynie z tej przyczyny, aby tak wielkie i haniebne nieszczęścia, które dotknęły chrześcijaństwo skutkiem srożenia się Czechów, mogły być przecięte bez większych jeszcze niebezpieczeństw...
c) Wyprawy Zygmunta Korybuta do Czech.
(Długosz, IV, 290, 328)
W roku 1422 Zygmunt Korybut, książę litewski, synowiec królewski, z rozkazu Aleksandra Witolda, wielkiego księcia litewskiego, a za zezwoleniem Władysława, króla polskiego, wyprawił się do Czech i z licznym i potężnym wojskiem na objecie królestwa czeskiego w imieniu Aleksandra Witolda i na koszt tego książęca. Bez większych trudności przybył tez książę do Pragi, kędy go liczni panowie czescy i szlachta i wszyscy mieszkańcy prażanie, wielce z przybycia jego uradowani, z największą czcią i przychylnością przyjmowali, po czym klucze miasta Pragi i obydwa zamki wydali mu, jako swojemu panu i złożyli w ręce jego władzę i rządy królewskie...
Odwołany z Czech przez króla książę Zygmunt Korybut, płonnymi obietnicami Czechów ujęty, mimo zakazu Władysława, króla polskiego, i jego doradców, postanowił wrócić do Czech, w nadziei, że królestwo czeskie bez trudności osiągnie. Zebrawszy zatem liczny zastęp Polaków, częścią marnotrawców, którzy właśnie potracili majątki, częścią winowajców potępionych w sądzie lub za długi prawem ściganych, w dzień Zielonych Świątek (11 czerwca 1424 r) ruszył zbrojno do Czech. I wtedy dla snadniejszego dostąpienia rządów królestwa czeskiego począł wraz ze swymi ludźmi przyjmować komunię pod dwiema postaciami, co wprzódy było u niego herezją, i przyjął błędne nauki Czechów odszczepieńców.
d) Edykt wieluński z roku 1424.
(Volumina legum, I, 86).
Władysław, z Bożej łaski król polski postanawiamy, iż ktokolwiek w królestwie naszym polskim i w ziemiach nam poddanych okazał się heretykiem albo zarażonym lub podejrzanym o herezję, lub wreszcie jej sprzyjał lub też nią kierował, winien być schwytanym przez naszych starostów, rajców miast i innych urzędników oraz wszystkich poddanych naszych, czy to piastujących urzędy, czy też nie, jako obrażający nasz majestat królewski, i winien być karany stosownie do swego występku. Którzykolwiek by zaś przybywali z Czech i wchodzili do królestwa naszego, winni być poddani egzaminowi ze strony swych biskupów, albo też inkwizytorów heretyckich występków, w tym celu przez stolicę apostolską ustanowionych lub mających być ustanowionymi. Gdyby zaś ktoś z mieszkańców królestwa naszego jakiegokolwiek stanu zaniedbał powrócić z Czech do najbliższego święta Wniebowstąpienia Pańskiego, powinien być uważany za przekonanego heretyka i podlec karom, jakie zwykło się heretykom wymierzać. Nie będzie tez mógł, wróciwszy, w królestwie naszym przebywać. Niemniej zaś wszystkie dobra tego rodzaju ludzi, ruchome i nieruchome, z czegokolwiek by się składały, mają być ogłoszone jako skonfiskowane na rzecz naszego skarbu, potomstwo zaś ich, tak męskie jak żeńskie, ma być na zawsze pozbawione dziedzictwa i honoru i nigdy nie ma dostąpić żadnych godności lub zaszczytów, lecz ma na zawsze pozostać bez czci wraz z ojcami i rodzicami swymi. Nigdy też zresztą nie może cieszyć się jakimś przywilejem lub zaszczytem szlachectwa. Zabraniamy też pod tymi samymi karami wszystkim kupcom i innym ludziom, aby żadnych towarów, ma zwłaszcza ołowiu, broni, żywności i napojów, nie ważyli się wywozić i wynosić do Czech...
Dan w Wieluniu, w Niedzielę Białą (9 kwietnia) roku Pańskiego 1424.
(Długosz, IV, 732)
Władysław III był królem, nad którego żaden wiek nie widział ani podobno nie ujrzy większego obrońcy wiary chrześcijańskiej, gorliwszego wyznawcy Kościoła i świętego monarchy. Dla swej osobliwej dobroci i łaskawości żadnemu chrześcijaninowi nie wyrządził on nigdy szkody, Boga nieustannie chwalił i cześć Mu oddawał pieśnią, czynem i słowem. W jedzeniu wielce był wstrzemięźliwy. Wina nie pijał. Lecz na samej przestawał wodzie. Zgoła jak święty lub anioł z nieba wiódł na ziemi życie czyste i dziewicze, zarówno w czasie pokoju, jak i na wojnie.
(Codex epistolaris, II, 365)
Czasy pełnoletności Władysława III wypełnione były ostrą walką stronnictw. Jedno, wierne katolicyzmowi i hierarchii kościelnej, kierowane było przez biskupa Zbigniewa Oleśnickiego, drugie sympatyzowało z husytyzmem. Gdy to ostatnie przeforsowało zgodę na obiór królewicza Kazimierza na tron czeski, zwolennicy pierwszego zdołali sparaliżować wzrost jego wpływu przez postanowienia konfederacji korczyńskiej 1438 roku. Po niepowodzeniu przedsięwzięcia czeskiego Spytko z Melsztyna, pragnąc nie dopuścić do ostatecznego zwycięstwa Oleśnickiego, podniósł zbrojny rokosz i zawiązał 3 maja 1439 roku konfederację, mającą na celu opanowanie władzy. Wnet jednak doznał klęski od rycerstwa wiernego królowi i poległ w krwawej bitwie pod Grotnikami.
My książęta duchowni i świeccy, baronowie, dostojnicy i cała powszechność królestwa polskiego, wszyscy jednomyślnie oświadczamy niniejszym, że zważywszy pewne nieporządki, które zaczęły powstawać w królestwie polskim, a przejrzawszy dokumenty przodków naszych, wydane w Poznaniu, Piotrkowie i Jedlnie, wytrwać pragniemy przy ich literze i ich artykułach, w szczególności zaś przy artykule następującym: Iż ktokolwiek by, będąc obywatelem królestwa polskiego i mając dobra w tymże królestwie polskim, chciał wszczynać nieposłuszeństwo przeciw powszechnemu prawu ziemskiemu lub też wszczynać wojny szkodliwe dla nas i dla królestwa polskiego, bez pozwolenia najmiłościwszego króla i pana naszego i jego rady, i ktokolwiek by nie chciał zadawalać się prawem ziemskim lub też błędy heretyckie chciał praktykować i popierać, przeciw takiemu czy takim (ludziom) przyrzekamy i chcemy wszyscy powstać na ich zniszczenie, jakiegokolwiek byliby stanu, stopnia, stanowiska i godności, a to pod wiarą i honorem naszym, i nie tylko za nimi nie chcemy żadnym sposobem się wstawiać, lecz właśnie chcemy i przyrzekamy ich i każdego z nich karać...
(Codex epistolaris, II, 389)
...My Spytko z Melsztyna (wraz z wyliczonymi następnie 167 szlachty), pragniemy obwieścić wszem wobec: Iż, widząc wiele i różnorakich braków i niedogodności świętego królestwa polskiego, które z powodu młodości najjaśniejszego księcia i pana Władysława, z Bożej łaski króla Polski i pana naszego najłaskawszego, nie mogą być doprowadzone do należytego końca, a braknąc tym brakom i niedogodnościom w porę zaradzić, przyrzekamy pod wiarą i czcią naszą, że wszyscy razem i każdy z osobna dla dobra Rzeczpospolitej i czci najjaśniejszego pana naszego i króla chcemy żyć, wspomniane zaś braki i niekorzyści, o ile zdołamy, naprawić i królestwo samo do pomyślnego stanu wedle możności naszej doprowadzić, nie zmniejszając wszakże przez to w niczym praw naszych ziemskich. W sprawie tej pomagać będziemy jeden drugiemu stale i nierozdzielnie, pod karą utraty gardła, dóbr, czci i honoru. Aby zaś w tej sprawie tym jaśniej okazała się nasza sprawiedliwość, postanawiamy i ustalamy niniejszym, że przeciw każdemu z tych, którzy będą nam albo też pomienionemu królestwu podejrzani, albo też wydawać się będą burzycielami ze względu na toż królestwo, pragniemy i jesteśmy zobowiązani niezwłocznie się podnieść, nie dopuszczając do (zwykłego wymiaru) sprawiedliwości, bez zwłoki, za dojrzałym namysłem, mamy wystąpić sądownie przeciw każdemu tego rodzaju człowiekowi, jakiegokolwiek by był stanu, dostojeństwa lub stanowiska, w tym mianowicie sądzie, w którym majestat królewski osobiście będzie obecny, przy czym w sądzie tym ma zasiadać tylu członków wybranych i mianowanych z naszego grona, ile będzie dostojników wielkiej rady (królewskiej).
(Z listu kanclerza koronnego, Jana Koniecpolskiego, z 13 marca 1440 r. – Codex epist. Saec. XV,II, 415)
... Po odbyciu wielu narad z baronami i prałatami królestwa węgierskiego, którzy przybyli do Krakowa w uroczystym poselstwie, w orszaku prawie 1000 rycerstwa, a mianowicie z czcigodnym ojcem i panem Janem, biskupem segneńskim, Mateuszem Talloczym, banem królestw Dalmacji, Chorwacji i Slawonii (i innymi), za łaską Boga król nasz i pan najjaśniejszy dał swoją zgodę na ich żądania i prośby. W dniu więc 8 marca przy uroczystej mszy św., odprawionej przez wspomnianego biskupa segneńskiego, odbyto uroczystość elekcji, przy której była obecna wielka liczba ludzi, tak naszych, jak i z obcych narodów, a nie było nikogo, komu oczu by nie zwilżyły łzy radości z powodu tak niezwykłego i świetnego obrotu rzeczy, które oby Najwyższy raczył do szczęśliwego doprowadzić końca. Po odprawieniu elekcji biskup krakowski zaintonował Te Deum laudamus, a następnie Bogurodzicę w tejże katedrze krakowskiej. Lud wraz z całym klerem odśpiewał je z niezmierną radością. Po ukończeniu zaś tych świętych ceremonii wszyscy wspomniani panowie węgierscy wraz z naszymi zasiedli do uroczystej uczty, która zastawiono przy stole królewskim. Po kilku zaś dniach, niektórzy z tych panów, obdarzeni i z jak największą uprzejmością i gościnnością przyjęci, a odprowadzeni przez króla i baronów polskich o spory kawałek drogi od miasta, powrócili do Węgier dla zarządzenia rzeczy koniecznych i przygotowania uroczystości połączonych z koronacją. Inni zaś pozostali tu w Krakowie dla towarzyszenia królowi na Węgry dla objęcia tam królestwa i korony.
Sobór bazylejski (1431–1449) popadł rychło w zatarg z papieżem Eugeniuszem IV. Gdy zaś wzięli na nim górę zwolennicy wyższości soboru nad papieżem, sobór ogłosił detronizację Eugeniusza IV i obrał jako nowego papieża Feliksa V. Świat chrześcijański podzielił się na trzy obozy. Jedne państwa uznały papieżem Eugeniusza IV, inne Feliksa V, reszta zaś, ogłosiwszy neutralność, wyczekiwała, kto zwycięży. Do tych ostatnich państw należała i Polska, gdzie na synodzie łęczyckim w roku 1441 ogłoszono neutralność. Mimo to jednak część episkopatu polskiego, przede wszystkim zaś Zbigniew Oleśnicki oraz uniwersytet krakowski, nie czekając ostatecznej decyzji, oświadczyli się za soborem. Spowodowało to zatargi z królem Władysławem III, który bawiąc na Węgrzech znajdował się pod wpływem Casariniego, legata Eugeniusza IV, i tego ostatniego jako papieża uznawał.
a) Uniwersytet krakowski na soborze.
(z listu Stefana de Catis, pisanego 26 stycznia 1442 roku z soboru bazylejskiego do dziekana krakowskiego Mikołaja Lasockiego – Codex epist. I, 130)
... Aczkolwiek wszystkie uniwersytety niemieckie i wiele innych oświadczyło się w pismach swoich za prawdą, stojącą świętym soborem bazylejskim i panem naszym i ojcem świętym (Feliksem V), i wyraźnie ją wyznało, to jednak nie ma wśród nich żadnego, który by silniejsze i jaśniejsze racje i argumenty przytoczył niż Twój sławny uniwersytet krakowski. Ten bowiem tak rzecz stwierdził i wyłuszczył, iż nie ma już nikogo, kto by w nią wątpił, choć wielu rzeczy te inaczej próbuje tłumaczyć. Stają się też panowie Polacy bardzo wziętymi z powodu deklaracji tego uniwersytetu, i nie ma nikogo w kurii, kto by kopii nie posiadał. Do wziętości was wszystkich i królestwa waszego przyczynia się też i dokonane świeżo przyjęcia kapelusza kardynalskiego przez biskupa krakowskiego, które wraz z oświadczeniem posłuszeństwa (soborowi) przeprowadzone zostało za pośrednictwem Jana Elgota, wybitnego doktora (dekretów), męża z całą pewnością bardzo umiarkowanego i Twego przyjaciela. Sądzę, że to wszystko jest ci już wiadome, lecz mimo to miło jest to wspominać, ponieważ cieszę się ze wzrostu czci dla wszystkich Polaków. Pan Jan zaś tak rzeczy swojej dochował, że pozyskał przez to z pewnością względy wszystkich. Taka zaś biła siła jego słów i przemówień, że wielu słuchaczów płakało, a i ja sam, choć twardego jestem serca, nie mogłem się wstrzymać od łez. Wielką sobie u wszystkich zjednał ten mąż życzliwość, i gdyby coś chciał zażądać, z łatwością by to otrzymał.
b) Król przeciw zwolennikom soboru.
(z listu króla Władysława III do papieża Eugeniusza IV z 18 sierpnia 1444 r. – Archiwum Komisji historycznej Akad. Um. s., II, t. 1)
... Aczkolwiek od Boga i natury danym już mi było, Ojcze św., panie mój szczególniejszy, kochać, czcić i szanować papieży rzymskich, to przecież do Waszego imienia i osoby większą zawsze była moja miłość, cześć i szacunek. Jeśli za to moje oddanie się zdało się nie odpowiadać miłości i dobroci Waszej Świątobliwości, dlatego, że niektórzy z prałatów królestwa mojego polskiego, tak z własnego umysłu, jak i za radą innych, nie byli waszej Świątobliwości posłusznymi, to nie moja w tym wina, ani tez nie wyniknęło to ze złośliwości mego umysłu. Bóg mi bowiem świadkiem, że w tej najświętszej sprawie dołożyłem całych sił moich i zdolności, aby prałaci owi czcili i uznawali Świątobliwość Waszą jako prawdziwego i niewątpliwego następcę św. Piotra. Usiłowania te doznały wszakże niepowodzenia. Na skutek nowych starań stolicy rzymskiej wysłałem Jana Gruszczyńskiego, kustosza krakowskiego, sekretarza mego, na zjazd w Piotrkowie, który niebawem odprawią za moją zgodą wszyscy prałaci i baronowie królestwa polskiego. Pismem odpowiednim i własnymi usty poleciłem mu prowadzić to, co wydaje się w tej sprawie odpowiednim.
Jestem też przekonany, że prałaci owi bez wątpienia wrócą do należnego Waszej Świątobliwości posłuszeństwa. Gdyby zaś podżegacz i sprawca wszystkiego złego (tj. szatan) do tego nie dopuścił, to każdy, kto by się temu memu postanowieniu bardzo opierał, ostrzejszymi środkami zostanie ukarany...
(Adres zjazdu piotrkowskiego do króla Władysława III z dnia 26 sierpnia 1444 roku – Codex epist. I, 140).
Zjazd piotrkowski, podkreśliwszy wierność i przywiązanie narodu polskiego do dynastii Jagiellońskiej, wskazuje trudności związane z połączeniem dwu koron, polskiej i węgierskiej, w jednym ręku i zaznacza, że, znając je, Polacy zgodzili się mimo to na wybór Władysława na tron węgierski, gdyż niezmierzona miłość wiary, którą się kierowaliśmy, pozwoliła nam o tym wszystkim zapomnieć i zmierzać do obrony wiary i wyznawców katolicyzmu. Z naszą czystą i jak najlepszą intencją łączyło się przeświadczenie, że lepiej jest walczyć tak za wiarę, jak za świętych i za lud, i dusze położyć za braci w obronie królestwa węgierskiego przed Turkami, aniżeli mieć tychże Turków za sąsiadów po podbiciu i pójściu Węgier w niewole turecką, i lękać się i wyczekiwać z ich strony podobnej klęski. Wspomagała zamiary nasze dobroć Boża i pozwoliła Waszej Królewskiej Mości taczać bitwy pomyślne i odnieść kilka zwycięstw ze zniszczeniem wielu armij barbarzyńskich połączone. Zgłodniała i ustąpiła owa zaciekłość barbarzyńska, a nawet w zupełności została usunięta, skoro potężne państwo tureckie, niegdyś dla wszystkich tak straszne, okazało się przez potęgę waszej Królewskiej Mości tak złamane, że wysławszy świetne poselstwo i dary bogate, prosiło o pokój czasowy lub trwały, wedle woli Waszej Królewskiej Mości, i ofiarując warunki pokoju nie do uwierzenia korzystne zobowiązywało się w nich zwrócić królestwo serbskie, państwo albańskie i wiele ziem innych, zajętych za czasów i panowania dawniejszych a zmarłych królów węgierskich, wraz z 24 zamkami, wśród nich Gołubiec[1], uwolnić jeńców, wypłacić 100 000 dukatów i dać 25 tysięcy zbrojnych na każdą wyprawę W.K.M., jak się tego z zawiadomienia i listów W.K.M. dowiedzieliśmy. Układ zawarty przez W.K.M. z cesarzem tureckim na wspomnianych warunkach pochwalamy, za dostateczny uważamy, i nie widzimy, co by doń jeszcze dodać było można. Po spełnieniu zaś w ten sposób obowiązku i zamiaru najlepszego, którym W.K.M. z zapałem była, tak jak i my, przejęta przy przyjęciu korony węgierskiej, pozostaje jeno W.K.M. zwrócić się wyłącznie do spraw królestwa polskiego, które przez pięć prawie lat, schnąc z tęsknoty, pozbawione były obecności W.K.M. Niszczą Ruś najazdy tatarskie, toczą się walki między Mazowszem i Litwą, książęta śląscy napastują granice zachodnie. I dlatego z niniejszego zjazdu generalnego zwracamy się z prośba do W.K.M., aby najszybciej, jak tylko być może, przybyć raczył do królestwa polskiego, uporządkowawszy sprawy Węgier przez ten pokój, o którym się dowiedzieliśmy. Przybycia bowiem i szczęśliwego powrotu W.K.M. wzywamy, wyglądamy, błagamy.
(Z Kroniki Anonima tureckiego z XV wieku. Wyd. Thúry: Török tort. irök. I, 21)
Kiedy sułtan Murad spotkał się z przeklętymi Węgrami, wywiązała się zacięta walka, w której kule i strzały sypały się z obu stron jak pioruny. Przeklęty król[1] zajął stanowisko w środku szyków, przeklęty Janko[2] z prawego skrzydła, a czarny Mi-chał[3] z lewego skrzydła rozpoczęli atak przeciwko sułtanowi Muradowi. Co więcej, obydwa skrzydła wojsk sułtańskich wyrzucili z ich stanowisk. Co prawda, wojska anatolijskie[4] bardzo zaciekle walczyły z niewiernymi. Bitwa była niezwykle wielka. Gdy jednak baglerbeg[5] Anatolii, Göjegü Karadża, zginął śmiercią bohaterską, wojska anatolijskie, widząc to, rozproszyły się. Gdy zaś wojska rumelijskie[6] oraz akindżi[7] ujrzały ich bezładną ucieczkę, poczęły również uciekać, zanim niewierni wpadliby na nich, i nawet nie oglądały się za sobą, czy je kto ściga. Sułtan Murad, widząc ten stan rzeczy, wzniósł oblicze ku niebu i począł wielkiego Boga w ten sposób błagać z pokorą: „O Boże! Za łaski Twej daj i teraz siłę i zwycięstwo wierze islamu. Za modlitwy Mustafy Mahomeda, za jasność i blask jego oblicza dopomóż jej do zwycięstwa”. Tak błagał sułtan Murad wielkiego Boga. Modlitwa jego zaraz została wysłuchana i wielki Bóg dał zwycięstwo wojskom Islamu.
Albowiem w sercu przeklętego króla (Węgier) zwyciężyła pokusa szatana, czyniąc go zbyt ufnym w swe siły. W zarozumiałości swej uważając się za bohatera sądził, że wojska tureckie on jeden rozpędzi, i dlatego uderzył w ich środek, gdzie stał sułtan Murad. Gdy jednak dotarł do skraju szyku, koń jego potknął się, a on sam spadł zeń na twarz. W tym miejscu znajdowało się dwóch janczarów, a imię jednego z nich było Kodża Khizar, którzy wraz z innymi rycerzami znajdującymi się w pobliżu ucięli głowę przeklętego króla i zanieśli do sułtana Murada. Ten zaś widząc głowę króla, podziękował Bogu. Głowę tę zatknięto na lance i podniesiono w górę, wykrzykując: „Ta głowa jest głową króla!”. Skoro się o tym dowiedziały uciekające wojska tureckie, natychmiast zawróciły do boku sułtana. Wojska zaś niewiernych, widząc śmierć króla, poczęły uciekać ku przeklętemu Jankowi, głosząc tę wieść, lecz on, widząc co się dzieje, nie pozwolił im się rozbiec. Mówią niektórzy, że ów Janko, widząc, że chcą uciekać, nawoływał: „Przecież nie przybyliśmy tu dla króla, tylko dla wiary” i tymi słowy zatrzymał wojsko. Wówczas raz jeszcze zaatakował wojska Islamu, lecz skoro ujrzał, że oddziały muzułmańskie zawróciły do sułtana, powiększając jego siły, opuściwszy smutnie głowę zwrócił się do ucieczki.