since 1995
Teksty źródłowe do nauki historji w szkole średniej z zachowaniem pisowni i słownictwa oryginału. | |
Zeszyt 40 | |
Kraków 1924 rok Nakładem Krakowskiej Spółki Wydawniczej W świetle źródeł przedstawił |
(Pasek. „Pamiętniki”, wydanie 1898r. str. 315 – 321)
Wyszły od arcybiskupa (Prażmowskiego) innotoksencje[1] do województw, i zagrzewając ordines Reipublice (stany Rzplitej) do elekcji prędkiej i życząc żeby się ten akt per deputatom (przez deputatów) mógł odprawić. Aleć województwa słowa na to nie dały rzec, ale żeby wszystkim wsiadać na koń tak jako na wojnę. Wiedzieli co za ducha ma w sobie arcybiskup. Wiedzieli, że on do śmierci praktyki francuskiej nie odstąpi, wiedzieli też i to, że do tej, że wiele nowych dla tej oblubienice gotuje się konkurentów, jako to książę Longueville, książę Najburskie, książę Lotaryńskie. Gromadzą się tedy województwa dobrym porządkiem każde u siebie w domu, a potem ruszyły się ku Warszawie. Ja żem się w Krakowskiem ożenił, jużem też tam, z nimi był pod chorągwią krakowskiego powiatu. Poszliśmy tedy pod Wyśmierzyce i tam staliśmy więcej niżeli tydzień, potem pod Warszawą primus diebus iulii (w pierwszych dniach lipca) stanęliśmy, potem jako z rękawa wysypały się województwa, wojska wielkie, poczty pańskie, piechoty, zgoła ludzi bardzo pięknych i wiele. Sam Radziwiłł Bogusław miał z sobą ludzi z ośm tysięcy, bardzo pięknych. Wtenczas najpierwszy raz w Polsce muzyka, którą zowią pruską, słyszana była.
Opuścił tedy uszy arcybiskup, powątpiewając w swojej intencji, ale po staremu nie ustaje w dopinaniu i ma nadzieję. Aleć jak się kołowanie zaczęło, różnie, różni sądzą: ten będzie królem, ten będzie, a o tym nikt nie wspomnie, którego sam Bóg przejrzał. Ci, co posłali po swoich posłów, starają się o to, mając nadzieję, że się według ich stanie intencyj, a ten nie spodziewa się niczego, wiedząc, że do tego żadnego nie było i niemasz podobieństwa. Francuskie subjekta jako zhukane laborant (pracują) skrycie, ale najburskie i lotaryńskie jawnie. O polskim zaś konkurencie i wzmianki żadnej mniemasz. Tam dają, darują, sypią, leją, częstują, obiecują. Ten nikomu nic nie daje, ani obiecuje, ani o to prosi, a przecie odnosi.
Kiedy już po kilku sesjach i po odebranej od posłów cudzoziemskich legacji i po deklarowanej każdego posła za swego pana dla Rzplitej uczynności najbardziej nam przypadł do serca Lotaryńczyk ex ratione (dlatego), że to pan wojenny i młody, a jego też poseł w swojej powiedział perorze na końcu te słowa: „Quotquot sunt inimici vestri, cum omnibus in hac arena certabit” (ilu tylko macie nieprzyjaciół, ze wszystkimi na tej arenie walczyć będzie), soluta session ad cras (posiedzenie zawieszono do jutra). Nazajutrz pozjeżdżali się do szopy; okryły wojska pole; dopiero różni różne dawają sentencje, ten tego, ten zaś innego chwaląc. Ozwie się jeden szlachcic z województwa łęczyckiego, którzy zaraz nad kołem stali na koniach: „Nie odzywajcie się Kondeuszowie[2], bo tu będą kule koło łba latały”. Senator jeden mu odpowiedział coś crude (szorstko). Kiedy to poczną ognia dawać, senatorowie z miejsc w nogi, między karety, to pod krzesła: rozruch, tumult. Zaraz insze chorągwie skoczyły w drugą stronę piechotę potrącać, deptać; piechota w rozsypkę. Obstąpiono circumcirca (zewsząd) koło, kiedy to zaczęto egzorty prawić: „Zdrajcy, wytniemy was, nie wypuścimy was stąd; darmo mieszacie Rzplitą; inszych senatorów constituemus (ustanowimy); ex gremio (z naszego grona) sobie króla obierzemy, jakiego nam Pan Bóg poda do serca”. Takci skończyła się owa sesja tragicznym widowiskiem. Starszyzna przecie powyjmowali każdy swoich, obróciły się chorągwie w pole, a ponowie biskupowie, senatorowie powyłazili z pod krzeseł, z pod karet, wpół ledwie żywi i pojechali do gospód, drudzy też, co w polu stali, do namiotów. Nazajutrz sesja nie była, bo się panowie po utrząśnieniu smarowali i olejki, hiacynty pili po przestrachu. Województwa też w pole nie wychodziły, ale stały w obozie. Posyłają województwa 19 junii (czerwca) do arcybiskupa, żeby wyjechał na sesją i zagaił według prawa continuationem operis (dalszy ciąg działań). Odpowiedział, że: „Nie wyjadę, bonie jestem securus (pewny) zdrowia, i insi panowie senatorowie nie wyjadą”. Posłano znowu, że już wojska pomykają się ku szopie: „Kto cnotliwy i senator i kto chce, nich z nami wyjedzie; obierzemy sobie pana. Kto nie wyjedzie będziemy go mieli za zdrajcę ojczyzny, jaka stąd będzie konsekwencja, niech się domyśli!”. Stanęły tedy województwa jak o pół ćwierci mile od szopy. Już tedy senatorowie nie do szopy zjeżdżali się, ale do nas. Nasz kasztelan krakowski, Warszycki, i insi senatorowie przyjechali do nas. Dopieroż o radę de praeteritis (o przeszłości), co się komu ten podoba postępek. Pan krakowski rzecze: „Imię Jego święte, (bo to jego przysłowie), chwalę ja ten postępek. W tem ma się pokazać Polska generositas (szlachetność), że to króla powinna obierać wszystka nobilitas, non certus numerus personarum (szlachta, nie zaś nieliczna schadzka osób). Nie mam ja o to urazy, lubo mi kule świstały nad głową, bo wiem, że to u każdego szlachcica haeret in pectore (tkwi w sercu) ta malevolentia (zła wola) ludzi, która się już wszystkiemu światu ogłosiła, i owszem, jeżeli pożyję, na tem będę stał, aby sejmy odprawowały się na koniach, bo inaczej nie upilnują nam posłowie tych naszych wolności, których antecessorowie nasi krwawo nabyli”. Dawał przykłady dawne, że póki Polscy tak czynili, póty floruit (kwitła) teź złota wolność, i teraz trzeba się nam koniecznie ze snu porwać, odstąpiwszy też pro tempore (dla czasowej potrzeby) wczasów domowych. Przysyłają wtem do nas Wielkopolacy: „Cóż z tym mamy czynić, ponieważ o nas nie dbają panowie senatorowie?”. Odpowiedzieliśmy i zaraz swoich posłaliśmy posłów, że „my mamy swoich senatorów, ruszamy się do szopy i będziemy osobie radzić”. Ad locum electionis (na miejsce obioru) ruszyły się i stanęły. O! Kiedy się to z Warszawy karety wysypią, jedni ryścią, drudzy na cwał, do koła co żywo (bo się spodziewali, że ich województwa prosić będą i nic bez nich nie zaczną), a potem arcybiskup przyjechał, obaczywszy, że się nie kłaniają i przepraszać nie myślą za onegdajsze napsztykanie. Zasiedli tedy ale już non tam numeroso (nie tak licznie), jako przedtem, bo kto bardzo tchórz, to ten uczynił się chorym, obawiając się takiego drugiego, albo gorszego huczku, w drudzy też prawdziwie w chorobę powpadali z przelęknienia albo i też brzuch tłusty utrząsnął się. O jednym powiedali, że padł przez dyszel uciekając, ledwie szyję nie złamał i jego właśni hajducy ledwie go z ziemie podnieśli i na nogach postawili. Zasiadłszy w kole siedzą, jakoby z choroby powstali, nic nie mówiąc żaden do żadnego. Ozwie się ktoś tam z kupy: „Mości panowie nie na próżnowanieśmy tu przyjechali, milcząc a patrząc na siebie, nic tu nie sprawimy. Ponieważ ksiądz Jmość z Prażmowa funkcji urzędowi swemu należnej nie czyni dosyć, więc prosimy JMści pana kasztelana krakowskiego, jako pierwszego in regno (w królestwie) senatora, aby nam był dyrektorem. Wszak to nie papieża obierają, możemy obejść się bez księdza”. Dopiero się arcybiskup porwie: „A, moi mści panowie, pókom ja żyw, w tych wszystkich okazjach, quae sunt mei muneris (co należą do mego urzędu), ojczyźnie i każdemu z wmm panów specialiter (w szczególności) służyć non desinam (nie ustanę). I teraz zaczynajmy szczęśliwie, aże Bóg pobłogosławi, o co dnia dzisiejszego cum toto clero (z całym klerem) Jego świętego prosiłem majestatu, ażeby łaską Ducha św. raczył nakłonić serce nas wszystkich, coby mogło być z jego świętą chwałą, a z dobrem ojczyzny naszej, et similia (i tym podobnie). Wm. panowie mianujcie, który z tak wielu zacnych podoba konkurentów, a ja starszy brat i sługa wm. panów do gotowego”. Brali inni głosy pro et contra (za i przeciw), my też już zacinamy się rationibus (argumentami): „Ja tego”. – „Ja też tego życzę”. – „Mnie się podoba ten”. –„Mnie też ten”. Racja tego taka, tu też taka. To się agituje, a Wielkopolacy już krzyczą: „Vivat rex!” – Skoczy od nas kilku, na kogo wołają: przynieśli nowinę, że na Lotaryńczyka. W łęczyckim województwie i brzeskokujawskim intulerunt (wnieśli) to, że „nam nie trzeba bogatego pana, bo on będzie bogatym, zostawszy królem polskim. Nie trzeba nam i inszymi kolligowanego monarchami, bo to jest periculum libertatis (niebezpieczne dla wolności), ale nam trzeba virum fortem, virum bellicosum (męża walecznego, wojowniczego). Gdybyśmy mieli byli Czarnieckiego, pewnieby był usiadł na tronie. Że go nam Pan Bóg wziął, obierzemy jego ucznia, obierzemy Polanowskiego”. To się agituje, ja per curiositatem (przez ciekawość) skoczyłem do Sandomierzanów, którzy najbliżej nas stali, aż tam trafiłem na tę materją, że życzą sobie de sanquine gentis (ze krwi rodzinnej) i mówią: „Niewieleby nam trzeba szukać króla, mamy go między sobą. Wspomniawszy na cnotę i poczciwość, przeciwko ojczyźnie wielkie merita (zasługi) księcia ś. p. Jeremiego Wiśniowieckiego, słuszna rzecz zawdzięczyć to jego posteritati (potomstwu). Owo jest książę jegomość Michał, czemuż go nie mamy mianować, alboż nie z dawnej wielkich książąt familii, alboż niegodzien korony?”. A on siedzi między szlachtą pokorniusieńki, skurczył się, nic nie mówi. Skoczę ja znowu do swoich i powiedam: „Mści panowie, już w kilku województwach zanosi się na Piasta”. Spyta mię pan krakowski: „A na któregoż?”. Powiedam, że tu na Polanowskiego, a tu na Wiśniowieckiego”. A tymczasem hukną w sandomierskiem: „Vivat Piast!”. Dębicki podkomorzy ciska czapkę do góry, wrzeszczy na wszystek głos: „Vivat Piast, vivat rex Michael!”. A tu tuż nasi krakowianie: „Vivat Piast!”. Rozbieżny się nas kilka między województwa inne z munsztulukiem[3] wołając: „Vivat Piast!”. Łęczycanie i Kujawianie, że na ich Polanowskiego, poczęli zaraz też wołać. Insze województwa też. Wrócę się nazad do swoich, a tu już go biorą pod ręce i biorą go do koła. Starszyzna nasza krakowska negat, contradicit (przeczy, oponuje), bo od inszych pieniędzy dużo nabrali i obietnice mieli wielkie, osobliwie Pisarski i Lipski, mówiąc: „Dla Boga! Co czynimy? Czy nas szaleństwo ogarnęło? Stójmy! Tak nie może to być”. Pan krakowski już od nas odstąpił, bo to jego był krewny, tam jest przy nominacji. Inszych senatorów idzie obviam (naprzeciw) wiele. Jedni powtarzają, drudzy też milczą. Rzecze do mnie Pisarski (bo też on mię przecie miał w powadze): „Mości panie bracie, co o tym terminie rozumiesz?”. Odpowiem: „To rozumiem, co mi Bóg do serca podał: Vivat rex Michael!”. Potem zaraz wyjadę z szeregu, skoczę za Sandomierzanami, co żywo, za mną, że i chorążowie z chorągwiami musieli, a Pisarski, czapką tylko o łeb uderzywszy, pojechał na stronę. Wprowadziliśmy go tedy do koła szczęśliwie. Tam dopiero gratulationes, tam dopiero pociecha dobrych, a smutek złych. Czyniłci arcybiskup tę ceremonję, co do jego urzędu należały, ale z jakiem sercem, z jaka ochotą! Właśnie kiedy owo wilka zaprzęgną do pługa i każą mu gwałtem oprać.
Przypisy
(Kochowski - „Dzieje Polski za króla Michała” str. 248)
Zjazd zaś gałąbski przypadał już na koniec lata. Jesień się zbliżała, a szlachta, prawie zapomniawszy o nieprzyjacielu, zabierającym Kamieniec, w obozie pod Gołębiem nie radziła o wojnie, lecz sejmikować poczęła. Zrazu wysłano kilka podjazdów na wywiady, skoro zaś gruchnęła wieść, że nieprzyjaciel zamyśla o pokoju i odwrocie, tedy i oni pomyślną porę do bicia strawili na zwadach i rozprawach. Zanosiło się na konfederację generalną za króla i pokój, czyli domowe sprzysiężenie, do którego się wszyscy nie tylko przysięgą, ale i własnoręcznym podpisem zobowiązywali. Zebrało się przeszło 80 000 zbrojnej szlachty. Ustawicznie zwiększała się ta liczba, a i Litwa obiecała przybyć lada dzień. Obrali sobie prezesem obrad, czyli marszałkiem Stefana Czarnieckiego, pisarza polnego, owego walecznego wojaka wojewody ruskiego Stefana Czarnieckiego synowca, rozsądnego obywatela, a który gminowi szlacheckiemu niczem się nie narażał. Gromadnie słuchali dowódców, których albo prawo nad powszechna wyprawą przełożyło, albo sami sobie na wyjezdnem jednomyślnem głosem wybrali. Aby zaś powaga była przy prawach, ustanowili sąd wojskowy, w którym wszystkie zajścia miał rozstrzygać sędzia wojskowy. Od niego mogła iść apelacja do dowódców wojewódzkich, a od tych na ostatek do samego króla. Skrępowawszy się tedy wespół z królem okropnej przysięgi węzłem, godzili się na Turków, przeciwko którym byli wezwani, ale na malkontentów, jakby ci byli właściwą przyczyną wojny tureckiej.
Przebaczano wprawdzie imieniu malkontentów, bo stronnictwo ogołocone było ze znamienitszych głów, ale na całą rodzinę Prażmowskich burza ta wybuchła. To, co się stało, wymawiał ktoś tam ze szlachty, prawiąc, że to on i robili na wzór owego Floriana, wysławionego w dziejach, ten ci bowiem Florian Szary trzema włóczniami przebity, aż wnętrzności mu wychodziły, rzekł, że bardziej go boli zły sąsiad niż te rany od nieprzyjaciela mu zadane. Wielkie stąd szemranie, szlachta wrzeszczy, że bardziej oburzona na prymasa, niż na Turczyna, bo ten, jak się należało wypowiedziawszy wojnę, otwarcie zbrojną ręką najechał Polskę. Tamten z niewstrzymaną zawziętością pod osłoną świętego stanu, ojczyźnie dokucza zgubnymi zamysłami. Oleju dolewał w ogień czytany w kole rycerskim list (jakoby przeciw Rzeczypospolitej pisany), że wyprawienie do ościennych monarchów dawaj bracia prymasa, jednej z nich Samuel wojewoda płocki, udał się do Francji, aby na tron Polski powołać księcia Longueville, hrabiego de Saint-Paul, drugi, sekretarz, posłany do Wiednia, aby myśli dworu austrjackiego wybadał czyliby się też nakłonił do rozwodu królowej Eleonory, a przecież prawa państwa wyraźnie wzbraniają senatorowi wydalać się za granicę bez pozwolenia Rzeczypospolitej. Zarzucono prymasowi, iż całe życie wichrzył, różne stronnictwa zawiązywał, że on podniecasz wojny domowej, że wolnego wyboru przeszkodziciel, zgoła przyczyna wszystkich nieszczęść i zamieszek krajowych. Nadto przedłożono list Panajottego, urzędnika dworu tureckiego, do podkanclerzego koronnego pisany, w którym donosił, że Franciszek Wysocki, prywatne narzędzie prymasa, zesłany z tytułem internuncjusza do Porty otomańskiej, nie starał się o uśmierzenie, lecz wzniecenie wojny. Do nich przyłączyli Kazimierza Grudzińskiego, wojewodę rawskiego, wielkiego gorączkę i głowę niespokojną, że ten tylko dlatego przeniósł się na Podole, aby powtórnie po nieprzyjacielsku wpadłszy do Wołoch, nastręczył powód do wojny tureckiej. Jego też po zerwaniu sejmu warszawskiego uprzejmie przyjmował prymas. Niektóre zarzuty pomijam (bo wstyd wymieniać je), które szlachta wielkopolska, najwięcej na niego zawzięta, publicznie mu czyniła, a każdy chciał żeby były czytane. Ani czwarty brat, Wojciech, starosta łomżyński, uszedł obwinień, bo on, przeczuwając burzę, zawczasu wymknął się do wojska koronnego i był chorążym nadwornym, więc wyrzucali mu na oczy, że on wcale nie stanął przy boku królewskim, w zamiarze niesienie orła koronnego. Omijam insze rzeczy, nie chcąc zbyt nieumiarkowanych zarzutów przez tę konferencję poczynionych rozgłaszać, boć sama wrodzona wstydliwość wzdraga się odsłaniać nagość ojczyzny, i sejm po onej wyprawie gołąbskiej złożony nakazał uchwałą osobną takowe przedmioty wiecznym okryć milczeniem. W trybunale świeckim a nieważnym, nie wyznaczywszy mu dnia do stawienia się, sadzono prymasa i głowę Kościoła narodu, obwinionego nawet, skazali na karę zaboru dóbr kościelnych. Król się w to zamieszał, nie mogąc jednak powściągnąć zapędliwości konfederatów i gorliwości ich niesfornej, mądrem pobłażaniem dał im czas do namysłu i niezbędnego rozważenia sprawy.
Ale też zdrowie króla było nadwątlone, nie mógł więc często bywać na publicznych posiedzeniach. ą że choroba wcale nie była zmyślona, owszem widocznie wzmagała się, widać to było po zmianie twarzy jego: oczy świeciły się, ciężki oddech i wiele innych oznak wyraźnie okazywały, że suchoty dobijają zdrowie jego. Trapiły go także te nieustanne niepowodzenia, nękało go, że rzeczy nie idą wedle życzenia, i stroskanym sercem patrzył na ojczyznę rozszarpaną przez wroga. Ubolewał nad zawarciem haniebnego pokoju z warunkiem płacenia haraczu. Utyskiwał na to, że miasta okupem zniszczone, pole ogołocone z uprawiaczy w niewolę uwiezionych, że cały kraj we wszystkie strony żelazem i ogniem spustoszony. Nadto, na domiar nieszczęść przyszła tu szlachta, którą wezwał na wojnę, a ona, zaniechawszy nieprzyjaciela, w to godzi, iżby jego samego na ostatku na mięsne wydać jatki, a nadużywając obecności majestatu, wydaje uchwały i wyroki, obalające sprawiedliwość i cały porządek Rzeczypospolitej. Temi dniami zdarzył się tam smutny przypadek. Jan Broniowski, szlachcic z Rusi, w kole rycerskim gadał wiele nie do rzeczy, a gdy mu przerywano, zbyt ostro odpowiadał na zapytania – stąd krzyki, potem niezmierny hałas, nareszcie hurmem rzuciwszy się na niego, zabili go, a nie tłumiąc w sobie uczucia pogardy, ciało rozsiekanego, rzygające krwią i winem (tak się był upił), w środek koła wciągnęli, by wyrok sądu ludzkiego skarcił tego, który już stanął przed trybunałem Boskim. Prócz tego, wielu innych poginęło w swarach, kłótniach i pojedynkach. Pijaństwo dnie przemieniało w noce, ciemności nocne, sprzyjające rozbojom, niejednego przyprawiły o śmierć, tak dalece, że Wisła, blisko obozu płynąca, więcej była napełniona trupami wrzuconymi w rzekę, niż statkami zapasy przekupniów przywożącymi. W znaki także dała się drożyzna, gdy tyle ludu na jednym miejscu skupiło się, stąd coraz okrutniej doskwierał im głód, powstawały choroby, szczególniej jakaś okropna panowała zaraza, na ostatek chorym dokuczało nielitościwie zimno. Już sami twórcy konfederacji wstydzili się haniebnego obrotu, który wzięły rzeczy. Wezwani do boju, nie widzieli nieprzyjaciela. Obóz, owo pole marsowe, przeinaczyło się we jakiś trybunał swarliwy. A co całkiem było poza obrębem powinności wyprawy rycerskiej, to to, że oni, nie dbając o czas do działania sposobny, bawili się tylko rozprawami, z niezmiernym teraz uszczerbkiem ojczyzny a nie mniejszym zgorszenie potomnych wieków. Zatem różnemi podnietami spowodowani, prosili króla o odprawę. Zwinąwszy tedy chorągwie, odchodzą, każdy w swoją stronę, przekleństwy okolicznych ludzi ścigani, bo domki ich rozbierali na opał, a ludzi wyganiając z własnych chat, okolicę obracali w pustynię, czegoby się ledwo można obawiać od wroga.
(Kulczycki - „Pisma do wiekuj i spraw Jana Sobieskiego”. I, str. 11-29)
Punkt drugi: Zdrowie.
Punkt trzeci: Obyczaje.
Punkt siódmy: Nauka.
On tej potrzeba wiele pisać, bo tam po to samo jadą, aby się uczyli, a głupimi szlachcie starożytnej, w jakiejkolwiek u ojczyzny swojej ekspektacjej[1], szpetnie zgoła być. Nauka wszędzie człowieka zdobi. I na wojnie i u dworu i doma i w Rzplitej widzimy to, że ludzie więcej sobie ważą chudego pachołka uczonego, aniżeli pana wielkiego a błazna, co go sobie wiec palcem ukazują. A to też summum et praecipuum (główna i najważniejsza) i to ma być jako cynosura (konstelacja) zabaw ich i nauk: politior (wytworna) literatura, to jest stilus (styl) codzienny, oratiorius (krasomówczy), historici (pisarze historyczni), moralis philosophia (filozofia moralna). Dialektyki życzę aby tylko tak słuchali, żeby im do retoryki pomocna była. Także potym i fizykę. W logiki, metafizyki, aby się nie wdawali, omnino (wogóle nie chcę, bo te nauki są nominum otiosorum (dla próżniaków), albo dla tych, co się do teologji biorą, a ich trzeba ad capessendam Reipublicam (do zajmowania się sprawą publiczną) ćwiczyć. Potrzebna im potym będzie i jurysprudencja, potrzebna i mathesis (matematyka), ale o tym się szersza instrukcja da, za ich laty i za ich progresem tegorocznym w naukach. Teraz ten rok niech mere in classibus (tylko w klasach szkolnych) strawią i tego się tylko niech uczą, co uczyć się będą in istis classibus (w tych klasach), w których będą.
Przypisy
(Tamże, I, 29–37)
... O konwersację z Francuzami przestrzegam jako ociec i proszę per omnia sacra (na wszystkie świętości), aby w niej sobie, jako z ogniem, jak ono mówią, postępowaliście, boć to naród letki, niestateczny, plerumque (przeważnie) nieuważny, w konwersacji gadatliwy nazbyt, na ofertach nie schodzi, kiedyby w rzeczy samej do tego nietrudno u nich w jednej minucie godziny i o łaskę i o gniew. Najmniejszą rzeczą urażą się, co za szeląg nie stoi, lada fraszkę maja sobie za dyshonor i zaraz o to umierać chcą i pojedynkować. A co większa, że starzy i młodzi jednakichże humorów. Na pojedynek się mu nie stawić sromota kawalerowi, co szpadę u boku ma, stawić się zaś naprzód gardłem grać, bo tam srodze o to karzą, grać sumieniem, bo matka nasza Kościół święty takich pro excommunicatis (za wyklętych) ma. Zabić w pojedynku to katowskich rąk nie ujść, albo w świat precz uciekać, strzeż Boże zaś nieszczęścia, cóż za sława taka śmierć, która nec supulturam (ani nawet na pogrzeb) według Kościoła Bożego meretur (nie zasługuje) we Francjej?
A najbardziej tych rzeczy dwóch z nimi wystrzegać trzeba: grać w karty i szermować. Dla tegoż to exercitium corporis (ćwiczenia cielesne), szermowanie, radzę do Włoch odłożyć, ale i tam we Włoszech i wszędzie strzec się z niemi zbytecznej konwersacjej.
Peregrynacji inter alios fructos (obok innych skutków) ten jest primarius (pierwszorzędny) uczenie się języków cudzoziemskich. To ozdoba każdego szlachcica polskiego i pochwała między przedniemi ozdobami i pochwałami - umieć języki. A nie tylko każdego szlachcica polskiego, ale każdego hominis politici (polityka). Przyda się i na dworze pańskim, przyda et in Republica (i w Rzeczypospolitej) na różne legacje, na różne pańskie i Rzplitej usługi, a choćby nie było nic więcej nad to: między cudzoziemcami, których pełna Polska, siedzieć i nie być niemym, nie trącać drugiego, pytając się ustawicznie: Mci panie, co to ten człowiek mówi? Umieć zaś różne cudzoziemskie języki, a każdego dobrze nie umieć, lepiej żadnego się nie uczyć. A iż do Francji teraz jedziecie, wiedzcie o tym, ze jako arma gallica in Christianitate (oręż francuski w chrześcijaństwie) teraz praecedunt, et fortuna Gallorum (przoduje wraz ze szczęściem Francuzów), tak też gallica lingua (język francuski). We wszystkich wojskach cudzoziemskich i w obozach pełno tego języka. Niderland wszystek i hiszpański i holenderski mówi tymże językiem, dwory i brukselski i w Hadze tymże językiem mówią. Nawet w Rzeszy niemieckiej, u elektorów, u książąt niemieckich i civitatibus Anseaticis (w miastach hanzeatyckich) jest tak powszechny, że się go uczą w Niemczech tak co żywo, jako tu u nas w Polszcze po łacinie, i rzadki szlachcic tam, coby po francusku nie mówił. Nawet i swój język popsowali już, farncuziznę mieszając weń. Aleć za tą panią naszą przyszłą (Ludwika Marja) i nasz dwór polski będzie wpół francuski.
O konwersacją nie trudno tam, a mianowicie w Paryżu, gdzie w jednym domu tak wiele dusz mieszka, jedno uczynić sobie necessitatem (konieczność) mówienia. Milcząc się pewnie nie nauczycie żadnego języka. W Paryżu pospolicie w domu jednym siła ludzi mieszkowa, różnych nacje, jako to Niemców, Angielczyków, Szkotów, Irlandczyków, Nederlandczyków, z temi nie mówić ani po łacinie, ani po niemiecku, jeno po francusku. Także z gospodarzem, obrawszy sobie człowieka poczciwego, konwersować, z gospodynią i poczciwemi córkami jego, et cum familia eius (i z jego rodziną). To tak konwersując, ani się obaczycie, choć to język francuski zda się tak trudny zrazu, że go sobie łacno posmakujecie.
Wola moje i ta jest, abyście privatam lectionem (lektury prywatnej) nie omieszkiwali i w niej się zakochali tota vita vestra (na całe wasze życie). Wspomnicie na mię swego czasu, żem wam, jako ojciec miłujący, po ojcowsku radził. Ta privata lectio Jana Zamoyskiego uczyniła wielkim i pradziada waszego Żółkiewskiego, i ja tego nie żałuję, jako jeno mam czas wolny, księgi z ręki nie wypuszczę. Abo teraz naszych czasów patrzaliście, jako dziad wasz, to jest wuj matki waszej, assiduus (pilny, wytrwały) był in lectione (w czytaniu), jako i wuj wasz, pan wojewodzic ruski. Lecz ci obydwa, gdyby byli dłużej pożyli, wielkieby byli lumina (światłami) ojczyźnie naszej. A pan kanclerz koronny, szwagier wasz, który ciotkę waszą tak bliską ma, abo nie kradnie sobie czasu na czytanie?
Których autorów czytać macie, tak wam ordynuję, abyście czytali Historiam Livii. Przeczytawszy Liwiusza, Vitas duodecym Imperatorum Romanorum (Żywoty 12 cesarzów rzymskich) Tranquilli Suetoni. A potym będziecie się ze mną przez listy znosić, a ja będą wam naznaczał dalszą historicam lectionem privatam, którą porządnie możecie czytać zawsze sobie i wszędzie, choć i jeżdżąc po świecie, kiedy będziecie chcieli, a dobro wasze rozumieli. Tak tedy reasumując te nauki wasze paryskie: rano, jako i w Krakowie, godzinę obrócić ad stylum exercendum (ćwiczeń w stylu). Drugą godzinę lekcjej historycznej od profesora, pół godziny co wam będzie korygował stilum. To wszystko uczyni półtrzeciej godziny. Pół godziny zaś rano ad lectionem historicam privatam wzwyż mianowaną, to uczyni wszystkiego trzy godziny. A po obiedzie zaś nastąpi mistrz języka francuskiego.
Z strony tańcowania, ponieważ to królowa francuska u nas będzie, życzę, abyście się tam uczuli galardy francuskiej i tych przedniejszych tańców u dworu, żeby i potym, kiedy u dworu naszego będziecie mieszkać, zwróciwszy się, da Bóg, akkomodować się jej w tym. Co się mnie tknie, ja o to nic nie dbam. Bodajeście na koniach, da Bóg, tańcowali, bijąc się z Turki, Tatary, tego wam życzę. I dlategoż i huius artis (tej sztuki) uczenie puszczam na wolę was samych. Światu się akomodując (przystosowując) i to nie wadzi umieć. Także jeśliby który a was chciał się na lutni uczyć grać, albo na jakim instrumencie, to i to na wolę waszą puszczam, jeśli który z was będzie miał do tego ingenium (talent), ale ja się przyznam, żebym żałował tego czasu, cobyście na tem błazeństwie strawili. Będziecie dali Bóg mieli sto substancjej swojej[1], że możecie muzykę chować. Lepiej, że oni sami wam grać będą, niż wy sobie.
Przypisy
(Listy do Marji Kazimiery d`Arquien. Wydaw. Helcla, 101, 184)
Jedyna duszy i serca pociecho, najśliczniejsza Marysieńku, pierwsze moje i ostatnie na tym świecie kochanie! Rozjechawszy się z jedynym panem serca mego, rozstawszy się z duszą swoją, rozdzieliwszy la meilleure partie de moi meme (lepszą część mego ja), nie zostaje przy mnie, tylko cień i umbra (dusza) pełna melancholii, pełna żalu, frasunku, a imaginacja wszystkich, które kogą być, najokropniejszych rzeczy. Jeżeli tego można[1] rzecz, nie brzydzić się sobą samym, snadno, moja najśliczniejsza panienko, uważyć. Przydała jeszcze tego wszystkiego, na pożegnanie oddana mi z rąk Wci mojej duszy kartka, której doczytać było niepodobna. Ja nie wiem, jak się Wć zdobyć i odważyć na to mogła pisać takie rzeczy, widząc mnie w tak ciężkim utrapieniu i wiedząc, spróbowawszy dobrze i przypatrzywszy się, nie przez godzinę, nie przez jeden rok, żem ja nie żył, tylko dla Wci, moja jedyna panno, że mi nic nie było miłego na tym świecie. Wszak moja intencja była wiadomą wprzód Panu Bogu, a potem Wci moje serce, żem się nigdy żenić nie miał woli. Jedynaś ty, moja królewno, była celem moich fortun i szczęśliwości, czego mi dał był doczekać Pan Bóg. Jegom to cudownej przypisywał predestynacji. Teraz dlaczego mnie rozłącza z Wcią sercem Mojem, trudno się jego świętej badać woli. Mam jednak w Nim nadzieję, że widząc wszystkie skrytości serca mego, nie dopuści na mnie tego, czegobym znieść nie mógł, bez obrazy podobno Jego samego. Nie zabijajże mię tem, duszo moje jedyna, więcej: bo o tem myśląc, przed czasem najokrutniejszą przyszłoby umierać śmiercią. Ja jeślim kiedy zgrzeszył przeciwko mojemu sercu, przepraszam uniżenie, całując milion razy w śliczne nóżki Wci serce moje, abyś to cale w wieczną puściła niepamięć. Wszak dość mam kary żyć bez serca i duszy i umierać tysiąc razy przez godzinę, nie mając żadnej konsolacji[2] przy tak ciężkich kłopotach i turbacjach moich, które mi dziesiątej i setnej części nie były tak przykre przy bytności serca mego, na które patrząc, o wszystkiem się zapominało. Rekolliguj się[3] moja duszo tylko, że wszystkie okazje poróżnienia naszego nie były insze, tylko zbytnie kochanie moje, które mi przed oczy tysiąc rzeczy, tysiąc przeszkód wystawiało, że się we mnie tak nie kochasz, jak zrazu. Wszystkie myśli Twoje, moja panno, wszystkie wejrzenia, wszystkie mowy z kimkolwiek, radbym był w siebie połknął, żeby się tego było nikomu nie dostało, tylko mnie samemu. Nie trzeba się dziwować, jeślim powieściom cokolwiek przyłożył wiary! Ale nie na złe, sam Pan Bóg lepiej wie, bo to nigdy w mojej nie mogłoby się zmieścić imaginacji. Co więc da Bóg, i na tamtym pokaże się świecie. Że jednak prawdziwa gorąca miłość jest pełna bojaźni i we mnie to, jako w człowieku, zmieścić się musiało. Ile żem tak kochał i kocham, jako żaden nigdy na tym świecie. Wszak snadno poznać, gdy kto kocha zwyczajnym sposobem, jako mąż w żonie kochać powinien, to tamte amory ani ćwierci roku nie trwają, ale się zaraz w przyjaźń obracają. Ja zaś tak kocham, jako od pierwszego dnia od poznania Wci serca mego, i tak kochać, bo nie można bardziej, aż do samej będę śmierci. Owego żartu, com więc żartował, nie bierz Wć serce moje w głowę, żebym miał i pomyśleć o tym grzechu, który obraża Pana Boga, i czyniłby tort (krzywdę) Waszeci sercu memu. Lubo wprawdzie ciężka rzecz nie bardzo jeszcze staremu, ale dla Pana Boga i dla miłości Wci najcięższe i najtrudniejsze trzeba czynić rzeczy. Trzeba jednaki być nam prędko z sobą w kupie, a tak, aby się nigdy i na jeden nie rozdzielić moment. Co jeśli nam Pan Bóg przejrzał i przyobiecał, imię Jego święte wielbić do skonu naszego obiecujemy. Raczże tedy być tego pewna, moje śliczna Marysieńku, że Caladon[4] umrze les plus amoureux et le plus fidel (najbardziej zakochanym i najwierniejszym) ze wszystkich, co byli i będą po nim na świecie.
Przypisy
(Kluczycki. str. 1236)
Na sejm nieszczęśliwie roku przeszłego zerwany nie mogąc sam przybyć dla niesposobności zdrowia mego, posłałem był votum moje ze Lwowa, w którym trzy poddawałem sposoby, jako sobie JKM i Rzplita in casu belli Turcici (w razie wojny tureckiej) postąpićby mieli; które kiedyby była akceptowała, sam to pokazał eventus (skutek), izby się którymkolwiek z tych sposobów, którem na ten czas podał, salwować (ratować) mogła. Teraz tego non repeto (nie powtarzam), ani rationari (wywodzić) chcę, an expediat sic stantibus rebus nostris (czy korzystnie w obecnym stanie naszych spraw) zaczynać wojnę, nec ne (czy nie)? Z tak potężnym nieprzyjacielem, decidat to, et disponat de fatis suis tota Republica (niech rozstrzygnie (to) i postanowi o swoim losie Rzeczpospolita). Jeżeli się jednak na wojnę zgodzi, te są na tę tak wielką imprezę tak walną wojnę necessaria (konieczne rzeczy). Najprzód posłać jak najprędzej do panów chrześcijańskich o posiłki ludzi godnych i doświadczonych, a lubo niektóre późne i nierychliwe być mogą i te się jednak nam przydadzą, bo ta wojna non unius momenti pewnie nec unius anni labor (jest pracą nie chwilową i nie jednoroczną). Potym cara jmci moskiewskiego posiłków mieć pewność, która temi sposobami być może: poprzysiężeniem spólnym ligi belli offensivi quam deffensivi (wojny zaczepnej i odpornej), nadto niech car jmć pośle do Porty cum declaratione (z wypowiedzeniem) wojny, jako i do króla perskiego z obwieszczeniem i wezwaniem do tejże ligi. Inaczej wdawać się z nimi w jakie promissa (obietnice) nie życzę, bo byłby to inrreparabilis error, dicere: Non putaram! (błąd niepowetowany mówić: Nie wiedziałem!), ile mam, cośmy się już na takich zawiedli obietnicach i przysięgach.
Cesarza jmci chrześcijańskiego w toż wciągnąć, aby per diversionem (przez dywersję) od Węgier chciał z nami też co zacząć, a że każdy chce quid pro quo (coś za coś), więc i cesarzowi jmci i cesarzowi moskiewskiemu obwarować też do wspólnej defensji securitatem (bezpieczeństwo).
Z Doroszeńkiem traktować i z Ukrainy mu w czas pozwolić, aby go od Porty oderwać. Toż uczynić z inszymi pułkownikami ukraińskimi, którzy się z tym dobrowolnie odzywać poczęli, o czym pewne mam wiadomości.
Tatarom, którzy zdradziecko poszli od nas, amnistję i skuteczną obiecać łaskę, bo i ci już tego żałują, że od nas poszli i odzywają się, że znaczną uczynią przysługę, byle mogli mieć securitatem (bezpieczeństwo) wrócenia się do nas.
Na Zaporoże jak najspieszniej wyprawić i posłać pieniędzy na czółna, a sukna na barwy, życzę, aby morzem i ziemią czynili temu nieprzyjacielowi dywersję. Tamże ustawicznego życzę mieć rezydenta, jako go miewał car JM moskiewski zawsze imieniem Kozaków, a do Kałmuków wyprawić już tam wiadomego pana Kowalkowskiego, zaciągając do złączenia się z Zaporożcami, jako już było nieraz practicatum, i pewne z nimi uczynić postanowienie życzę, obiecując im na Zaporoże pewną wystawić sumę, na cara jmci w tym się nie spuszczając, bo Kałmucy nie są jego poddanymi i nie chodzą z nim na wojnę, chyba kiedy im zapłaci.
Między Tatary starać się o rozróżnienie, do czego jest teraz sposobna okazja.
Życzliwych nam Wołochów i innych chrześcijan, którzy wyglądają i oczekują wybawienia od nas z niewoli pogańskiej, przestrzec quam secretissime (jak najpoufalej) o tej naszej imprezie, aby się mieli na pogotowiu, a to może być przez biskupów Lataniae Ecclesiae (Kościoła łacińskiego), jak się oni tam zowią, przez których i król Władysław, gdy się na tę wybrał wojnę, swoje tam stabiliebat consilia (stanowił rady) i dotąd extant (są) jeszcze po kościołach obrazy jego w ziemiach serbskich, bułgarskich, bośniackich pod tytułem św. Jerzego. Widziałem ja to sam, przejeżdżając te tam kraje, na oko i w domu moim byli ci biskupi po dwakroć, którzy za panowania sławnej pamięci króla Kazimierza z ofiarowaniem swej usługi Rzplitej do mnie przyjeżdżali.
Na te wszystkie pomienione imprezy życzyłbym ex tunc (zaraz) zażyć pieniędzy od Ojca św. ofiarowanych. A że te rzeczy i obrady specyfikowane są tylko ad melius esse (aby było lepiej), i niektóre mogą się udać albo zdarzyć, albo nie, z siebie samych tedy pewniejsze i skuteczniejsze potrzeba nam parare (sposobić) siły.
A te maja być z wojska dobrze umoderowanego i do dzieła rycerskiego sposobnego. Na tę tedy tak wielką imprezę z Korony rozumiem stawić potrzeba przynajmniej 60 tysięcy, ponieważ pod Chocimem było go trzecią częścią więcej, czego z starych komputów dojść i informować się tak możemy: wojska zaciężnego było tak z Korony jak Litwy 35 000; pruskich, kurlandzkich nie specyfikowano. Kozaków zaporoskich rachowało się na 50 000, nadto poczty Ruckich paniąt i ordynatów, nadto jeszcze król jmć pod Lwowem ze wszystkim stanął pospolitym ruszeniem, a przed nami w pierwszej straży Tomasz Zamoyski pod Tarnopolem w kilka tysięcy swych własnych ludzi. A co większa, że Ukraina natenczas była nasza, jak i Podole, Kamieniec i Chocim, Tatarów nie taka wielkość i turecka daleko mniejsza w wojnie i w dziele rycerskim eksperiencja. Racje zaś, dlaczego tak licznego i potężnego potrzeba wojska, prócz wielkości i potęgi nieprzyjacielskiej, są te: najprzód każde wojsko małe nie może wojować tylko modo ofensivo (zaczepnie); namby zaś wojować defensive (odpornie) byłoby z naszą ostatnią zgubą i ruiną. Bo gdyby nazad do Polski na chleb powrócić przyszło, nietylkoby duchowne i królewskie, ale już i ziemskie ledwoby temu sprostać mogły dobra. Potym, że to wojsko najmniej na troje rozdzielić będzie potrzeba. Jedno aby Kamieńca dobywało, drugie aby we Wołochach, a przynajmniej u Dniestru przeprawy broniło, trzecie aby na Ukrainie Tatarom wstręt czyniło, a niemniejszy jeszcze respekt na osadzenie Lwowa i inszych mieć potrzeba fortec, dla których-to ludzi wcześnie aby wszelaka sposobiona była żywność, najmniejby na spiżowanie i zaciąganie prowiantów rocznie odłożyć potrzeba. Miejsce temu najsposobniejsze Lwów miasto być sadzę. Tam przydawszy ex ordine equestri (ze szlachty) komisarzów, zlecić magistratowi, aby ta zawiadował sumą, pilnych i wiernych obrawszy szafarzów, któryby za dozorem magistratu i skupywali i szafowali. Wszakże się w zasługi tymże może się potrącić ludziom, cokolwiek tam komu z tychże dano będzie prowiantów. Jakie to zaś ma być wojsko i sposób zaciągnienia jego, taki podaję:
W cudzych krajach zwyczaj jest dwie części mieć infanterji, a podczas i trzy, a czwartą tylko kawalerji, ale że tu w tych krajach i tego nieprzyjaciela, z którym mam do czynienia największa jest w kawalerji forsa więc przynajmniej stawmy trzydzieści tysięcy jazdy, a drugie 30 000 infanterji. W jeździe husarzów najmniej 6 000, a imby mogło być najwięcej, temby lepiej było. Lekkich chorągwi trzydzieści. Ostatek mają być pancerne, ponieważ na rajtarów nie pozwalamy. Wszystkie jednak pancerne mają być z dzidami, dlaczego im koniecznie trzeba podwyższać cokolwiek żołdu. Piechoty zaś samej 24 000, a dragonów 6 000. A że w takiej okazji na armacie siła należy, ile gdy Kamieniec odbierać potrzeba, któren w inakszym się pewnie, niżeli był u nas, zostanie porządku, wiec przynajmniej wyprowadzić dział w pole z 80 życzę. Lubo ad proportionem wojska i potrzeby wojennej zdałoby się nad sto. Aparat zaś do tej artylerii, jaki ma być i wiele na miesiąc kosztować może, poda osobnym regestrem jmp. generał artylerii, bo to jest jego officium (urząd). Że jednak inżynierów, minjerów, fajerwerków i innych w tej nauce wyćwiczonych z cudzych krajów zaciągać potrzeba w krótkim czasie mistrzów, i na to jak najprędszą i najpewniejsza naznaczyć sumę, ile że z kwarty żadnego prawie nie odbiera suplementu.
Piechoty łanowe wszystkie, jak antyquitus (z dawna) bywały, aby wcześnie na naznaczone sobie stawały miejsce, bez wszelkiej ekscerpcji, bo ci przy artylerii bardzo będą potrzebni dla naprawienia przepraw i budowania mostów.
Zaciąg zaś wojska tego najskuteczniejszy i najprędszy rozumiem być per auctionem (przez powiększenie) chorągwi i regimentów starych, w służbie zostających, co wyniesie 24 000. A że regimenty nie w większej i teraz pozostawały ciżbie, tylko po półtrzecia sta, albo po trzysta, to te nietylko duplikowane, ale triplikowane być mogą, i takby to stare wojsko wyniosło na 30 000.
Ostatek zaś wojska ma być z wypraw od województw, dawszy im optionem (wybór) sposobów tak wypraw jak i kontrybucyj, jaka się któremu województwu zdać będzie. Tobym jednak rozumiał, aby te województwa, które są oddalone od szląskich, pomorskich i pruskich granic, nie zaciągały piechot, bo gdzieżby to podobna w tak krótkim czasie z grubego i niezwyczajnego Rusina albo Mazura uczynić, a daleko bardziej dobrego i ćwiczonego żołnierza, gdyż te wszystkie piechoty życzę, aby manierą niemiecką, nie węgierską, były zaciągnione. Oficerowie zaś tak do kawalerji jak do infanterii za zaleceniem hetmanów, dobrze w dziele rycerskim wyćwiczeni, nie z żadnego interesu obwencyj[1] prywatnych, po województwach aby przyjmowani byli, życzę. Podatki na te 30 000 aukcjonalnego wojska miałyby być z czopowego generalnego, z akcyz, pogłównego, otwarcia mennic srebrnych, ceł generalnych, albo cokolwiek ad gustum (do smaku) Reipublicae przypadnie. A że ten podatek zda się być nierychły, dlatego to go na stare obracać wojsko i aukcję tegoż wojska, bo jako mówią, łacno do gotowej kłody ognia przyłożyć. Druga, że tacy znaleźćby mogli za staraniem jmći p. podskarbiego, którzyby jaką sumę na tak pewny podatek złożyć mogli, albo też plus offerentes (dający więcej) arendować pomieniony mogliby podatek. W ostatku na te i inne wyżej położone ekspensa, przedać obicie „Potop”[2] i część klejnotów życzę.
Wojsko W. Ks. L. panowie ex amore patriae et vinculo unionis (z miłości ojczyzny) i według zobowiązania się w unji mają między sobą umówione. Nadto jeszcze pospolite ruszenie. Osobliwie powinne ichmć panów starostów, dworów, pod nadworne znaki JKMci poczty. Nie wspominam subsidium charitativum ichmć panów duchownych, nie chcąc się naprzykrzać ichmciom, widząc w ich dobrach tantam ruinam ac disclocationem (taką ruinę i spustoszenie), nie bez tego, aby ichmć panowie z ochoty swej i miłości chrześcijańskiej nie mieli cokolwiek contribuere ad publicam defensionem (przyłożyć się do wspólnej obrony).
Takim tedy wojskiem i do wojny preparamentem[3] każdy wódz będzie się mógł podjąć komenderować salva gloria et reputatione sua (bez ujmy dla swej sławy i reputacji).
Przypisy
(O’Connor. „History of Poland”. Londyn 1690)
Był to monarcha dużego wzrostu i wielkiej tuszy, o szerokiej twarzy i pełnym oku. Strój nosił zawsze taki sam, jak jego poddani. Nader rozmowny, dostępny, nadzwyczaj uprzejmy, łączył w sobie przeważną część przymiotów, jakich się wymaga od szlachcica. Nie tylko był obyty z wszelkimi sprawami wojennemi, ale również biegły we wszelkich wytwornych naukach szkolnych. Oprócz swego języka słowiańskiego rozumiał łacinę oraz język francuski, włoski, niemiecki i turecki. Lubował się w historji naturalnej, w różnych działach fizyki, wymawiał nieraz duchowieństwu, że nie dopuszcza do uniwersytetów i szkół filozofji nowoczesnej. Lubił słuchać rozpraw o takich przedmiotach i z szczególnym talentem wyzywał uczonych na dysputy (tu opowiada autor treść sporu, jaki sam prowadził przy królu z jezuitą O. Votą i paru biskupami na temat: w jakiej części ciała mieści się dusza ludzka i na czem polega śmierć.
...Z całą możliwą pilnością starał się wzbogacić swe dzieci na wypadek, gdyby żadne z nich nie zostało wybrane na tron po jego śmierci. Obliczano w rozmowie ze mną, że co roku odkładał od dwudziestu lat z górą po 100 000 funtów szterlingów, które po części umieszczał w bankach w Gdańsku, Hamburgu i Amsterdamie, po części w rękach żydów, bardzo licznych w tem królestwie, pozwalając im używać tych pieniędzy na handel. Skupował też wbrew konstytucji wielkie dobra, skutkiem czego trzej jego synowie, Jakób, Aleksander i Konstanty, przy dobrej gospodarce mieliby każdy powyżej 50 000 funtów szterlingów rocznie.
Królowa ma teraz około 54 lat, chociaż wygląda jakby nie miała i 40. Nosi się po francusku, jak wszystkie wielkie damy w Polsce, mówi po polsku prawie jak rodowita Polka, co razem z jej łagodnym usposobieniem, subtelnym zmysłem i majestatycznym wyglądem zjednało jej taką miłość u Polaków, taki wpływ na króla i taką powagę zawsze na sejmie, że z wielką roztropnością rządziła wszystkimi. Umiała zręcznie dysponować wszystkimi urzędami królestwa za pieniądze, król bowiem, który według konstytucji nie powinien sprzedawać posad, poufnie dawał do zrozumienia, że wszyscy powinni najpierw udawać się z prośbami do niej, aby się mogła w sekrecie ułożyć o cenę każdego awansu. Ona robiła to nader umiejętnie, przy czym zobowiązywała kandydatów pod przysięgą do wiernego popierania po śmierci męża partji jednego z królewiczów.
(Dupont. „Memoires”, 217–218)
W ciągu zimy (1686–1687) król prawie ciągle słabował, jak tego zresztą należało się spodziewać po nadmiernych trudach ostatniej kampanji. W młodych latach poniósł był niebezpieczną ranę w głowę pod Beresteczkiem. Rana ta dawała się odczuć od czasu do czasu. W ciągu ostatnie zimy miał gwałtowne ataki kamienia, jakich przedtem nie odczuwał zupełnie. Przez te lata osłabł bardzo, opadał na siłach, a jednak nie folgował sobie ani na chwilę w sprawach wojennych i rządowych. Żaden też król polski nie spełniał swych obowiązków monarszych lepiej, lub choćby tylko równie dobrze, jak on. Lekarze często go przestrzegali, że ta choroba kamienia może mieć najgorsze skutki dla jego życia i że dlatego powinien się nadal wystrzegać od dowodzenia armją, oraz pomiarkować swą bezgraniczną namiętność do polowania. Jednak ani nalegania królowej, ani przełożenia lekarzy, ani prośby poddanych nie mogły na nim wymóc, by mniej doglądał osobiście granic.
(Ksiądz Polignac – relacja z dnia 4 października 1693 roku. Archiwum Spraw Zagranicznych w Paryżu)
...Co mnie martwi do najwyższego stopnia, Najj. Panie, to że nie można się po królu polskim spodziewać żadnej pilności ani konsekwencji w robocie politycznej. Zniewagi odczuwa żywiej niż ktokolwiek inny, ale lubi spokój i życie domowe, a ustrój państwa, którem rządzi, przy którym niczego nie można przedsięwziąć z własnej mocy, a na każdym kroku napotyka przeciwności, zniechęca go do wszelkich projektów, chociażby uznawał ich konieczność. Nie ma też ani prawidłowej rady ani ministrów specjalnie powołanych do pełnego rządu spraw.
(Dwór Jana III w latach 1688-1689 według opisu księdza F. de S. Dodatek do „Czasu”, XIII, 1859, 447, 460, 470)
Pan ten liczy się do najpiękniejszych mężczyzn, jakich znałem. Słuszny wzrostem, silnej budowy i otyły. Otyłość jest właściwa wielu Polakom. Cery na twarzy białej, okraszonej rumieńcem, oczy w ślicznej oprawie, nos orli, usta wdzięczne, zęby zdrowe, przytem wielce uprzejmy, wspaniały, sprawiedliwość lubiący, pełen roztropności i gorącego nabożeństwa. Dowcipu niepospolitego, zawołany teolog, filozof, matematyk i historyk. Anielską posiada pamięć, mówi wybornie po łacinie, po polsku, francusku, włosku, niemiecku, po turecku i tatarsku; zresztą prędko rozstrzygający drobne sprawy, lecz w ważnych bardzo rozważny. Kocha się w pieniądzach i z tego powodu mają go za skąpego. Można powiedzieć, ze król na najlepszą głowę w Rzplitej, brakuje mu tylko powagi. Temperament jego silny i wytrzymały na trudy. Dzisiaj jest tak ciężki, że nie może już dosiąść konia. Lubi przestawać z osobami uczonemi i dowcipnemi, sam wiele czyta. Z natury jest wesoły i żartobliwy. Wiele je i pije, a śpi krótko. Zazwyczaj wstaje między szóstą a siódmą, chociaż późno spać idzie.
(Według księdza F. de S. Dodatek do „Czasu” j. w.)
Wilanów jest to wioska o 3 mile francuskie od Warszawy, a należy do dzisiejszego króla, który tam wystawił pałac. Zazwyczaj rezyduje w tym sowim Wersalu, pięknym jak małe cacko. Pokoje są ładne i bardzo bogato umeblowane. Jest tam mnóstwo drogich osobliwości, które otrzymał z różnych darów. Zewnętrznie gmach ten ustrojony posągami i płaskorzeźbami gipsowymi, ma tylko sam dół bez pietra. Ogrody są niewielkie i nieozdobne i pełno w nich tarasów i sadzawek, nie ma krytych szpalerów. Pani ta (królowa) mająca teraz lat około pięćdziesięciu, wcale jeszcze pięknie wygląda, wzrostu średniego, nie otyła, nie szczupła, cery białej i rumianej, oczu czarnych w ślicznej oprawie, nosa orlego, ust małych świeżych. Bardzo rozumna, cnotliwa, dobra, hojna, wspaniała, miłosierna aż do zbytku, szczególniej dla klasztorów, szpitalów i ubogich. Jest tak przyciągająca, że dość kiedy na kogo spojrzy przychylnie, to już trudno oprzeć się jej wejrzeniu, lecz z drugiej strony, kiedy się postawi przeciw komu, najśmielszego z tonu zbije. Zazwyczaj budzi się około 10 zrana, przez pół godziny w łóżku odmawia pacierze, poczem, nie wstając, przyjmuje odwiedziny swoich domowników i dworzan. Wieczorem królowa była na komedji, którą możnaby nazwać krotochwilą w guście Judoleta. Komedianci są Włosi.
Orszak jej składa się z dwunastu panien honorowych, będących córkami pierwszych dygnitarzów Rzplitej. Podlegają ochmistrzyni, która ma dozór nad niemi. Panienki te są wzorem cnoty. Oprócz tego jest dwanaście pokojówek i w tej liczbie jedenaście Francuzek a jedna Polka. Królowa ma także damę honorową, która jest księżną, podkomorzego, podskarbiego, marszałka dworu, sześciu paziów, tyluż lokajów, dwudziestu gwardzistów i kucharza Francuza gotującego dla niej, a drugiego Polaka dla pań dworskich. Większa część dworskich składa się z Francuzów, wyjąwszy panien honorowych, paziów, lokajów i gwardzistów, złożonych z Polaków i Niemców. Stajnie i powozy królowej bardzo są liczne.
Wszystkie kobiety czy szlachcianki czy z miejskiego stanu ubierają się na sposób francuski, a nawet chłopki. Kochają się w bogatych strojach i przepadają za najnowszą modą francuską. Kiedy pani jaka ma się udać do kościoła, choćby ten był o kilkanaście kroków, jedzie zawsze karetą sześciokonną. Panowie robią toż samo. Damy wyższego towarzystwa bardzo dobrze się prowadzą, nie nadużywają wolności danej im przez małżonków, która to wolność większa nierównie niż we Francji.
(Traktat jaworowski z Ludwikiem XIV, 11 czerwca 1675 r., Waliszewski-„Archiwum Spraw Zagr. Francji”, I, 210)
Gdy najjaśniejszy król polski zawiadomił j. kr. Mośc Arcychrześcijańską przez biskupa marsylskiego, swego nadzwyczajnego posła u siebie, o słusznych racjach i powodach, jakie ma do wydobycia z rąk elektora brandenburskiego Księstwa Pruskiego, które jest dawnem lennem Polski, a którego niezależność ten wasal wymusił pod panowaniem zmarłego króla Kazimierza, gdy tenże monarcha był w wojnie ze Szwecją i z Moskwą, gdy zaś jego kr. mość arcychrześcijańska na również powód skarżyć się na postępowanie wspomnianego elektora brandenburskiego, a jest zawiadomionym równocześnie o potrzebie pomocy tegoż króla w wykonaniu i następstwach tegoż zamiaru, tak ważnego dla utwierdzenia spokoju Polski. Ponieważ dalej mnie chce ubliżyć w niczem przyjaźni dla wspomnianego króla i dać mu dowód tem większy, iż się interesuje równie szczerze sławą jego panowania jak trwałemi korzyściami jego królestwa, posłała j. mość arcychrześcijańska natychmiast pełnomocnictwo swemu ambasadorowi do ofiarowania i przyrzeczenia Księstwa Pruskiego, bezzwłocznej pomocy i rękojmi niżej wspomnianej, skoro będzie w stanie do rzeczy przystąpić. W tym celu wspomniany pan ambasador, na podstawie upoważnienia odebranego od j. k. mości arcychrześcijańskiej, przyrzeka wspomnianemu królowi i obowiązuje się względem niego ratyfikować po podpisaniu obecnego traktatu, w cztery miesiące, następujące artykuły:
O uwzględnieniu tych to posiłków, które j. k. mość arcychrześcijańska kazała ofiarować i przyrzec przez swego ambasadora pomienionemu królowi, krój tenże aby dać dowód swej wdzięczności j. k. mości arcychrześcijańskiemu, zobowiązuje się że swej strony obecnym traktatem do wykonania artykułów następnych:
(„Listy do Marysieńki”. Helcel, 282 i następne)
(24 września). Nie mogąc mieć żadnym żywym sposobem języka, gdzie się obraca nieprzyjaciel i jeśli puścił zagony, z samych dorozumiewałem się ogniów, które pod wszystkiemi niecił górami. Ruszyłem się tedy stąd o północy wczora pod Wojniłów z samym tylko komunikiem, mil dwie od obozu tureckiego, a milę prawie tylko od kosza hańskiego. Naprzód skoro świt, potkawszy się z róznemi partjami Tatarów, poznosiliśmy ich. Potem zastawszy kilka tysięcy Turków dobywających zameczku w Wojniłowie, gdzie się tylko samo zaparli chłopi, i tych na głowę wyścinaliśmy, których się kilka tysięcy rachowało, i za któremi nasi zaganiali się aż pod same obozy tureckie i hańskie. Czem nas ledwo nie zgubili, bo czekając na nich z wojskiem, powinniśmy się doczekać wszystkiej potęgi. Bóg jednak dał z łaski swej, że ordy w różne grupy porozbiegały się były, które zwabiając i znak albo hasło im dając, kilkadziesiąt wsi zapalić kazał, że to gorzało wkoło nas, jako Etna jaka albo Mont Gibel. A tymczasem wyprawił synów swych dwóch ze wszystką ordą, którą miał przy sobie, i część Turków, a drudzy Turcy w wielkiej konfuzji i strachu w swoim zostawali obozie. Ci tedy synowie na naszych zagnanych mocno byli wsiedli aż pod wojsko i już nas niejeden za zgubionych wszystkich sadził. Wytrzymawszy im jednak ich impet, długo tylko samemuśmy ich bawili harcami. Ale widząc, że nazad nie powracają i że owszem coraz więcej ich przybywa, a że jeszcze z groźbą nam odpowiadali, że za przyjściem Hańskiem, mieliśmy u nich być wszyscy na wieczerzy (co gdy nam i języcy zgodnie obiecywali) skoczyliśmy na nich i tak przy łasce Bożej rozgromili, nasiekli i moc niemałą żywcem zabrali. Chorągwi kilka i murzów znacznych barzo wzięto. Już zamiana zakładników dana i komisarze nasi w tureckim obozie, ale na armistitium (rozejm) żadne pozwolić nie chcieli. Trupa było z półtora tysiąca, ale więcej tureckiego, niż tatarskiego.
Nazajutrz (29 września) przystąpił sam Imbrahim pasza i tymże procesjonalnym szykiem wyszedł i tąż drogą z hanem i że wszystkiemi swemi potęgami. Muzyki, wielbłądów niezmierna rzecz. Witaliśmy go tedy wychodzącego z dział, sprawiwszy też szyk nasz, w kworum czekaliśmy też go dzień prawie cały. Z południa jakoś zatoczył przeciwko na dwie sztuce swej armaty, z której dwa razy tylko strzeliwszy, coprędzej one nazad retyrowac kazał, a to, że nasi puszkarze zaraz ich puszkarza i paszę jednego przy nim zabili. Nic tedy nie bawiąc, z hukiem wielkim muzyk począł z pola nazad schodzić. Za którym ruszyłem znowu wojska i działa, z których był niesłychanie cononné (ostrzeliwany). Wtem orda z lasów, w których była zasadzona, z wielkim impetem wypadła, nie mogąc się doczekać, aby nam była za postąpieniem się naszem dalszem za turecki szyk, tył wziąć mogła. Z tej tedy okazji i już samym wieczorem, mocnośmy się z niemi hałasowali, osobliwie na lewej skrzydle, gdzie litewskie wojsko było. Ale się tylko jednej części potykać przyszło. Turków się też niemało obróciło w posiłek Tatarom i tak niemała była igraszka. W naszych bardzo mała szkoda, z łaski Bożej. W nieprzyjacielu zaś szkoda znaczna i z pola spędzeni zostali.
W nocy i dziś zbliżył się ich obóz do nas, że nie stoimy dalej od siebie jako zamek warszawski z Ujazdowem, tylko, że jest kilka przeprawek miedzy niemi a nami. Obóz ich widać nam bardzo dobrze, bo na kilku stoi górach i niziną nad rzeką Świecą. Imbrahim pasza trzyma prawe skrzydło od Dniestru, a han lewe od gór węgierskich. Il n`y a rien au monde de si superbe, que leur camp. Un million de tantes, et il faut avouer, que c`est une tres grande armee et tres belle, et tres leste (Niemasz nic na świecie równie wspaniałego, jak ich obóz. Milion namiotów, i trzeba przyznać, że to jest bardzo wielka armia, bardzo piękna i bardzo sprawna). Dziś cały dzień kosze na baterje sobie gotowali tej stronie rzeki. Jutro co zechcą uczynić, obaczymy, mając mocną w Panu Bogu naszym nadzieję, że oni ze wszystkim swym aparatem albo z konfuzja odejdą, albo na dobry i uczciwy pozwolą pokój. Nie wątpimy też, że książę Radziwiłł, zebrawszy tamte wojska po zadzie idące, przyjdzie nam prędko na odsiecz i posiłek, jako i pospolite ruszenie.
(16 października). Jedyna (itd.) Teraz odnajmuję, że już kończymy traktat. Ukrainy większą nam zwracają część i póki zasiągły prezydja (załogi) nasze. O Podole, że nie miał zezwolenia pasza traktować, do Porty posyłamy gońca, za którym gdy pójdzie poseł wielki od nas, obiecują i na się biorą, że wszystko sprawi u cesarza. Jasyr pobrany wszystek zwracają. Tatarowie żadnych zagonów puszczać nie mają. Wojska tureckie i tatarskie na każdą usługę Rzeczypospolitej mają iść, gdzie tylko będzie potrzeba i na każdego nieprzyjaciela. I teraz stąd napierali się iść za Dniepr, aby tam wojsko zimowało i ich i nasze, ale się to bez pozwolenia Rzplitej rezolwować nie mogło. Zastawę lwowską wracają. Grób święty w Jeruzalem odjęty katolikom nazad oddają. Un libere exercice (wolne praktykowanie) wiary katolickiej w miejscach, które trzymać będą i innych kilka punktów z awantażem Rzplitej. Ostatek opowie Krogulecki ustnie, czemu się tu przypatrzył, że dłuższa ulica ogrodu jaworowskiego, niźli pole, albo miejsce między naszymi i ich wałem i obozem.
W drogę racz być Wć m. gotową, aby zaraz ruszyć za drugim posłańcem do Jaworowa. Ja się starać będę, abym mógł gdzie jeszcze za Jaworowem zabieżeć drogę, jeśli mię stąd wypuścić zechcą pp. hetmani przed kołem generalnym. Niech Pan Bóg będzie za wszystko pochwalon.
I tego jeszcze w traktatach dokładają, że od inkursyj wojsk tureckich na Węgrzech będących, teraz i na potem pogranicze nasze ma być wolne i bezpieczne. Pomorzańską także zastawę przed kilką lat daną wracają.
(Źródła do poselstwa J. Gnińskiego. Bibl. Ordyn. Kasińskich. XX – XXII, 309)
Ja, który jestem sługą dwóch miast świętych, burzycielem układów wiary bluźnierskiej i herezji, monarcha monarchów i zaszczyt monarchii oraz cień Boga na ziemi, który rządzę państwami i prowincjami Grecji, Albanji, Persji i najjaśniejszy książę Chaldei i Turcji i Dylimu, cesarz i rozdawca koron królewskich na południu, którego państwo rozciąga się pomiędzy dwoma tropikami, który jestem królem i głową koronowaną. Ja, który poruszam wojska, zwycięzca Mekki, Medyny i świętego Jeruzalem, Konstantynopola, morza Śródziemnego, Archipelagu i Czarnego morza, Romelji, Natolji, Grecji, Karamalji, Erzerumu, Diarbekiru i kraju Kurdów, Mezopotamii, Georgji, Armenji, Cylicji, Kairu stolicy Egiptu, Damaszku, Sajdy, Bejrutu, Trypolisy, Syrii, Alepu i w powszechności całej Arabji, Bagdadu, Bessory, Afryki i wysp Tartarów perekopskich i prowincji Wołoch, Multan i Transylwanji i wszystkich powiatów do niej należących i nakoniec tyla innych krajów i państw przez nas nabytych prawem oręża i z pałaszem w ręku. Ja mówię, który jestem królem i ojcem zwycięstwa i zdobyczy, sułtan Mehemet Han, syn sułtana Ibrahima Hana, a wnuk sułtana Ahmet Hana, który za łaską i pomocą boską posiadam niewątpliwie wszystkie te państwa, kraje i miasta pod moim samowładztwem, należące mi prawem zwycięstwa, zdobyte mojem cesarskiem i bohaterskiem ramieniem i poddane mojej mocy, którą mam wiązać i rozwiązywać wszystkie interesa, tyczące się bezpieczeństwa, wolności i spokojności mieszkańców świata na mocy mojej powagi cesarskiej, którą jest: wspierać, urządzać i godzić interesa, stosując się do dawnych zwyczajów, używanych przez dzielnych książąt, moich ojców, dziadów i przodków, oraz do łask i względów, których udzielali dawniej mieszkańcom prowincji i królestw poddanych ich panowaniu, mając baczność na ich straż i bezpieczeństwo i opiekując się ubogimi poddanymi i niewolnikami, oddając im sprawiedliwość, litość i łaskawość, stosownie do obowiązków, przywiązanych do godności królewskiej i cesarskiej, na ten koniec wysławszy wprzód na wojnę z Polską Saraskiera albo generała komendanta, szefa wojsk moich zwycięskich, mego ministra pełnomocnego i tajnego szlachetnego konsyliarza, rządzącego interesami publicznemi, najszanowniejszego i zwycięskiego Ibrahima paszę (którego Bóg unieśmiertelni chwałą) i wielmożnych gubernatorów i oficerów i resztę moich wojsk zwycięskich wraz z jaśnie oświeconym, wspaniałym i chwalebnym księciem nieboszczykiem (!) hanem Krymu Selim-Geraj hanem (którego wielkość niech będzie wieczna), którzy wszyscy przykładali się do tego, czego wymagała od nich moja usługa, na początku miesiąca Chaban roku Hedży 1087 – a w tych okolicznościach najchwalebniejszy z pomiędzy wielkich książąt religji Jezusa,. wybrany nad mocarzami panującemi narodowi Mesjasza, rozsądzający kłótnie publiczne między narodami chrześcijańskimi i ten, który nosi płaszcz majestatu i okazałości, posiadacz blasku, towarzyszącego chwale i uszanowaniu, Jan III, król i monarcha królestwa polskiego, którego niech koniec będzie szczęśliwy, posławszy ze swej strony i od swych hetmanów i pierwszych panów i w powszechności od wszystkich obywatelów królestwa i Rzplitej wojska siedm osób na komisarzów na równiny w okolicach Żórawina, z któremi miawszy konferencję do ugodzenia i ułatwienia wszystkich powodów, przyczyn i okazyj wzruszającymi fundamenta pokoju, a które były przyczyną nieprzyjaźni i wojny, my zezwalamy chętnie na powrócenie i oddanie bezpieczeństwa, spokojności i spoczynku mieszkańcom ubogim poddanym wzmiankowanych krajów, odnawiając traktat pokoju, dawną szczerą przyjaźń i dobre sąsiedztwo, oraz na potwierdzenie według ich praw i żądania tego, co nam w tej mierze pokazali.
Mając więc wzgląd na prośby wzmiankowanego posła wielkiego (Gnińskiego), wydaliśmy na ten koniec to teraźniejsze dyploma i chcemy, żeby jego treść była wykonywana wszędzie we wszystkich punktach i zachowana tak, jak tu następuje:
(List króla do Marysieńki. Helcel. 385)
W namiotach wezyrskich 13 septembra w nocy.
Jedyna (itd.) Bóg nasz i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały. Działa wszystkie, obóz wszystek, dostatki nieoszacowane dostały się w ręce nasze. Nieprzyjaciel, zasławszy trupem aprosze[1], pola i obóz, ucieka w konfuzji. Wielbłądy, muły, bydło, owce, które to miał po bokach, dopiero dziś wojska nasze brać poczynają, przy których Turków trzodami tu przed sobą pędzą, drudzy zaś, osobliwie des renégats na dobrych koniach i pięknie ubrani od nich tu do nas uciekają. Taka się to rzecz niepodobna stała, że dziś już między pospólstwem tu w mieście i u nas w obozie była trwoga, rozumiejąc i nie umiejąc inaczej sobie perswadować, jeno że nieprzyjaciel nazad się wróci. Prochów samych i amunicji porzucił więcej, niżeli na milion. Widziałem tu nocy przeszłej rzecz tę, którejm sobie zawsze widzieć pragnął. Kanalia nasza w kilku miejscach zapaliła te prochy, które cały sądny dzień reprezentowały, bez szkody wcale ludzkiej pokazały na niebie jako się obłoki rodzą. Ale to nieszczęście wielkie, bo pewnie na milion w nich uczyniło szkody.
Wezyr tak uciekał od wszystkiego, że ledwo na jednym koniu i w jednej sukni. Jam został jego sukcesorem, bo po wielkiej części wszystkie po nim zostały mi splendory, a to tym trafunkiem, że będąc w obozie w samym przedzie i tuż za wezyrem postępując, przedał się jeden pokojowy jego i pokazał namioty jego, tak obszerne jako Warszawa albo Lwów w murach. Mam wszystkie znaki jego wezyrskie, które nad nim noszą, chorągiew mahometańską, którą mu dał cesarz jego na wojnę i którą dziś jeszcze posłałem do Rzymu Ojcu świętemu przez Talentego pocztą. Namioty, wozy wszystkie dostały mi się et mille d`autres galanterie fort jolies et fort riches (i tysiące innych wykwintności bardzo ładnych i bardzo, ale to bardzo bogatych) lubo się siła jeszcze nie widziało. N`y a point de comparaison avec ces de Chocim (żadnego nie ma porównania z łupem chocimskim). Kilka samych sajdaków rubinami i szafirami sadzonych, stoją się kilku tysięcy czerwonych złotych. Nie rzekniesz mi tak, moja duszo, jako więc tatarskie żony zwykły mężom bez zdobyczy wracającym, żeś „ty nie junak, kiedyś się bez zdobyczy powrócił”, bo ten, co zdobywa, w przedzie być musi. Mam i konia wezyrskiego że wszystkiem siedzeniem i samego (wezyra) mocno dojeżdżano, ale się przecie salwował. Kihaję jego, tj. pierwszego człowieka po nim, zabito i paszów niemało. Złotych szabel pełno po wojsku i innych wojennych rynsztunków. Noc nam ostatka przeszkodziła i to, że uchodząc, okrutnie się bronią, et font la plus belle retirade du monde (robią odwrót najpiękniej na świecie). Janczarów swoich odbiegli w aproszach, których w nocy wyścinano, bo to była taka hardość i pycha tych ludzi, że kiedy się jedni z nami bili w polu, drudzy szturmowali do miasta, jakoż mieli czem co począć. Ja ich rachuję, prócz Tatarów, na trzykroć sto tysięcy i biorą proporcją trzech do jednego namiotu, co by to wynosiło niesłychaną liczbę. Ja jednak rachuję namiotów sto tysięcy najmniej, bo kilka obozów stali. Dwie noce i dzień rozbierają ich, kto chce już i z miasta wyszli ludzie, ale wiem , że i tydzień tego nie rozbiorą. Ludzi niewinnych tutejszych Austrjaków, osobliwie białychgłów i ludzi siła porzucili, ale zabijali kogo tylko mogli. Siła barzo zabitych leży białychgłow, ale i siła rannych, które żyć mogą. Wczora widziałem dzieciątko jedno we trzech leciech, chłopczyka bardzo najmilszego, któremu zdrajca przeciął gębę bardzo szkaradnie i głowę. Ale to trefna, że wezyr wziął tu gdzieś i którymści cesarskim pałacu strusia żywego, dziwnie ślicznego, tedy i tego, aby się nam żywcem nie dostał, kazał ściąć. Co zaś za delicje miał przy swych namiotach, wypisać niepodobna. Miał łaźnie, miał ogródek i fontanny, króliki, koty i nawet papuga była, ale że latała, nie mogliśmy jej pojmać.
Dziś byłem w mieście, któreby już nie mogło trzymać dłużej nad pięć dni. Oko ludzkie nie widziało nigdy takich rzeczy, co to tam miny porobiły. Z beluardów podmurowanych, okrutnie wielkich i wysokich, porobiły skały straszliwe i tak je zrujnowali, że więcej trzymać nie mogły. Pałac cesarski w niwecz od kul zepsowany.
Wojska wszystkie, które barzo dobrze czyniły swą powinność, przyznały Panu Bogu a nam tę wygraną potrzebę. Kiedy już nieprzyjaciel począł uchodzić i dał się przełamać (bo mnie się przyszło z wezyrem łamać), który wszystkie a wszystkie wojska na moje skrzydło prawe sprowadził, tak że już nasz środek albo korpus, jako i lewe skrzydło nie miały nic do czynienia i dlatego wszystkie swoje niemieckie posiłki do mnie obróciły, - przybiegały tedy do mnie książęta, jako to elektor bawarski, Waldeck, ściskając mnie za szyję, a całując w gębę, generałowie zaś w ręce i nogi. Cóż dopiero żołnierz, oficjerowie i regimenty wszystkie kawalerji i infanterii, wolały: „Ach, unzer brawe kenik!”. Słuchały mnie tak, że nigdy tak nasi. Cóż dopiero, i to dziś rano, że lotaryński i saski, bo się wczora widzieć z nimi nie przyszło, bo byli na samym końcu lewego skrzydła, którym do pana marszałka nadwornego przydałem był usarskich kilka chorągwi, cóż komendant Staremberg tuteczny! Wszystko to całowało, obłapiało, swym salwatorem zwało. Byłem potem we dwóch kościołach. Sam lud wszystek pospolity całował mi ręce i nogi, suknie, drudzy się tylko dotykali, wołając: „ach niech tę rękę tak waleczną całujemy!”. Chcieli byli wołać: „Vivat!”, ale to było widać po nich, że się bali oficjerów i starszych swoich. Kupa jedna nie wytrwała i zawołała ”Vivat” pod strachem, na co widziałem, że krzywo patrzano. Dlatego zjadłszy tylko obiad u komendanta (Starhemberga), wyjechałem z miasta tu do obozu, a pospólstwo, ręce wznosząc, prowadziło mnie aż do bramy. Widzę, że i pan komendant krzywo tu patrzą na się z magistratem miejskim, bo kiedy mnie witali, to ich nawet mi nie prezentował. Książęta się zjechali i cesarz daje znać o sobie, że jest za milę, a ten list nie kończy się, aż teraźniejszym rankiem; nie dają mi tedy dopisować i dłużej się cieszyć z Wcią sercem mojem.
Naszych niemało zginęło w tej potrzebie. Osobliwie tych dwóch żal się Boże, o których już tam opowiedział Dupont. Z wojsk cudzoziemskich książę de Croy zabity, brat postrzelony i kilku znacznych zabitych. Padre d`Aniano, który mię się nacałować nie mógł, powieda, że widział gołębicę białą nad wojskami się naszemi przelatującą.
My dziś za nieprzyjacielem się ruszamy na Węgry. Elektorowie odstąpić mnie nie chcą. o takie nad nami błogosławieństwo Boże, za co Mu niech będzie na wieki cześć, sława i chwała! Kiedy już postrzegł wezyr, że wytrzymać nie może, zawoławszy synów do siebie, płakał jako dziecię. Potem rzekł do hana: „ty mnie ratuj, jeśli możesz”. Odpowiedział mu han: „my znamy króla. Nie damy mu rady i sami o sobie myśleć musimy, abyśmy się salwować mogli”. Gorąca tu mamy tak srogie, że prawie nie żyjemy, tylko piciem. Teraz dopiero znaleziono okrutną jeszcze moc wozów z prochami i ołowiem. Ja nie wiem czem już oni będą strzelali. W ten moment dają nam znać, że ostatnie kilkanaście działek małych letkich porzucił nieprzyjaciel. Już tedy wsiadamy na koń ku węgierskiej stronie prosto za nieprzyjacielem i jako dawnom wspominał, że się, da Pan Bóg, w Stryju aż z sobą przywitamy, gdzie pan Wyszyński niech każe kończyć kominy i stare poprawiać budynki. List ten najlepsza gazeta, z którego na cały świat zrobić gazetę, napisawszy, que c`est la Littre du Roi á la Reine (że to list króla do królowej). Książę saski i bawarski dali mi słowo i na kraj świata iść ze mną. Musimy iść dwie mili wielkim pośpiechem, dla wielkich smrodów od trupów, koni, bydeł, wielbłądów. Do króla francuskiego napisałem kilka słów, że jako Au Roi Tres Chretien (królowi Arcychrześcijańskiemu) oznajmując de la bataille gagnée et du salut de la chrétienté (o wygranej bitwie i ocaleniu chrześcijaństwa). Cesarz już tu tylko o mil półtorej płynie Dunajem. Ale widzę, że się nieszczerze chce widzieć że mną, dla swej podobno pompy. Życzyłbym zaś być sobie jako najprędzej w mieście, pour chanter (aby śpiewać) le Te Deum i dlatego ja mu stąd ustępuję, mając sobie za największe szczęście ujść tych ceremonij, nad które niceśmy tu jeszcze nie doznali. Fanfanik brave au denier point (królewicz Jakób dzielny do najwyższego stopnia), na piędź mnie jeszcze nie odstąpił. Il se porte a merveille (doskonale się czuje) w takich fatygach, jakie większe być nie mogą et se fait fort joli (i robi się bardzo ładnym). Z księciem bawarskim (który lezie wszędzie do nas i wczora przyjechał do nas do komendanta, dowiedziawszy się o mnie), jako brat z bratem. Zdobyczy mu swoje Fanfani rozdaje ostatnie. Książę de Hesse von Kassel, którego tylko nie dostawało, przybył tu do nas. C`est une armie veritablemant ressamblante, que le grand Godfried menait a la Terre Saite (jest to armja naprawdę podobna do tej, którą wielki Gotfryd prowadził do Ziemi Świętej).
Jużże tedy kończyć muszę, całując i ściskając ze wszystkiego serca i duszy najśliczniejszą moją Marysieńkę. A Mr. le Marquis et a ma soer mes baisemains (panu markizowi d`Arquien i mojej siostrze całuje rączki). Niech się wszyscy cieszą, a panu Bogu dziękują, że pogaństwu nie pozwolił pytać się: „gdzie was Bóg?”. Dzieci całuję i obłapiam.
Minionek (królewicz Aleksander) ma się z czego cieszyć, bo jego chorągiew wezyra złamała i sławę u wszystkiego utrzymała wojska. Mr le Comte (pan hrabia, tj. Maligny, brat królowej) zdrów dobrze, nie odstąpił mię i na piędź. Do Litwy piszę, tj. do dwóch hetmanów, aby już nie tu, ale prosto szli do Węgier. Kozacy zdrajcy niechaj za mną idą. Te listy do hetmanów litewskich odsyłać jako najpilniej. Którędy będą mieli iść Litwa, oznajmi się drugą okazją.
Przypisy
(Streszczenie traktatu w Linz 5 marca 1684 roku. Rykaczewski „Relacje Nuncjuszów Apostolskich”. Tom I, str. 485)
Traktat Grzymułtowskiego w Moskwie 3 maja 1686 roku.
(Volumina Legum, VI, 146)
... Także umówiliśmy i postanowili, iż wszystkim zamkom i ziemiom w przeszłą wojnę od Korony polskiej i W. Ks. L. zawojowanym, to jest Smoleńskowi z horodami i z ujazdami, które do tego kraju od Witebskiego, Połockiego i od Lucyńskiego ujazdów do Smoleńska należą, Dorohobużowi, Białej, Krasnemu z swojemu miastami i ujazdami i z przynależnościami, jako one znajdują się do tego czasu podług przymiernego traktatu, być w stronie Ich Cesar. Wieliczestwa. A z drugiego kraju Rosławowi i kędy są siewierskie zamki, Czernichowowi, Starodubowi, Nowohorodkowi Siewierskiemu, Poczepowowi i innym także i wszystkiej Małej Rusi tej strony Dniepra, horodom: Niżynu, Perejasławiu, Baturynu, Połtawie, Perewołocznie i wszystkim tego małorosyjskiego kraju zamkom, ziemiom i miastom, jakiemikolwiek przezwiskami i uroczyszczami nazwanem, że wszystkiemi swemi ujazdami, siołami i derewniami i w nich mieszkającymi wszelkich stanów ludźmi i przynależnościami, jakom one według przymiernego dohoworu zostawały w stronie Cesar. Wieliczestwa, tak i teraz zostawać mają w stronie Ich Cesar. Wieliczestwa na wieczne czasy. A J. K. Wieliczestwu od Dniepra przez ten wszystek pomieniony małorosyjski kraj żadnego zamku i miastu ani włości aż do Putywlskiego rubieża we władzy i dzierżeniu od teraźniejszego czasu i dnia wiecznego miru nie ma należeć wiecznie i mieć nie będzie. A za Dnieprem rzeką Kijów na też zostawać, także w stronie Ich Cesar. Wlstwa.
... A w niż rzeki Dniepra co się mianują Zaporohy, mieszkający w Siczy i w Kodaku i w innych miastach po Zadnieprzu, znajdujący się Kozacy, w jakich oni tam ostrogach i siedliskach swoich od Siczy w wierzch Dniepru, po ujście rzeki Taśminy, która wpada w Dniepr, mają być podług tego wiecznego traktatu we władzy i dzierżeniu w. hospodarów Ich Cesar. Wlstwa także wiecznie, że wszelkimi przy nich będącymi starodawnymi wolnościami i miejscami, gdzie oni zaporożcy wszelkie ukontentowanie jak w lasach, tak w zwierzynnych i rybnych łowach i polnych przemysłach dobytek zdawna sobie przysposabiali.
... A co u nas zaszła trudność o tych zrujnowanych horodach i miastach, które od miasteczka Stajek w niż Dniepra po rzekę Taśminę są, tedy my J. K. Wlstwa wielcy i pełnomocni posłowie i ich Cesar. Wlstwa bliźni bojarowie i dumni ludzie zgodnie ten punkt takim sposobem umówili i postanowili, że to miejsca zostawać maja puste tak, jako teraz są.
... Także umówiliśmy i postanowiliśmy, że wielki hosudar Jego Królewskie Wieliczestwo cerkwiom bożym i episkopom: łuckiemu, halickiemu, przemyskiemu, lwowskiemu, białoruskiemu i przy nich monastyrom, archimandriom: wileńskiej, mińskiej, połockiej, orszańskiej i inszym inhumeństwom, bractwom, w których znajdowało się i teraz znajduje się zażywanie błahoczestywej grecko-ruskiej religji, i wszystkim tam mieszkającym ludziom w Koronie Polskiej i W. Ks. Lit. w tejże wierze zostającym żadnego uciśnienia nie czyni i uczynić nie każe do wiary rzymskiej i do unji przymuszenia i być to nie ma, ale według dawnych praw we wszystkich swobodach i wolnościach cerkiewnych będzie zachowywał. A gdy i za teraźniejszym Kijowa w stronę Ich Car. Wlstwa odejściem episkopom wyżej wymienionym w Koronie polskiej i w W. Ks. Lit. przebywającym podług duchowego ich obrzędu i zwyczaju przyjąć błogosławieństwo albo poświęcenie od metropolity kijowskiego przyszło, tedy to nikomu z nich na łasce J. K. Wieliczeństwa szkodzić nie ma, wzajem Ich Car. Wlstwa ludziom i religji rzymskiej w państwach Ich Car. Wieliczeństwa, zwłaszcza w teraźniejszych odeszłych stronach od wielkich hospodarów Ich Car. Wlstwa w żadnej kierze nie ma być bezprawnie czynione i do inszej wiary przymuszanie, i owszem będą mieć wszelką wolność, tej wiary trzymając się i w dobrach swych żadnej przeszkody i uszczerbku nie ponosząc na łasce Ich Car. Wlstwa, to im szkodzić nie ma i religji swojej wolne zażywanie w domach swoich mieć wolno, i ten naszego dohoworu punkt (przy inszych) J. K. Wlstwa I Rzeczypospolitej na sejmie walnym potwierdzić i w sejmowa konstytucję nadrukować.
(Pamflet spółczesny, streszczony przez St. Tarnowskiego. Rocznik Akad. Um. 1883, str. 123)
Od dawna w tajemnicy chowa się na dworze ta myśl sukcesji tronu. Plan wykonania uknuł przed laty zmarły ksiądz podkanclerzy Gniński. On to, osor lberatis (nienawidzący wolności) i powtarzający zawsze, że wolność polska sama siebie zgubić musi, wiedząc dobrze, że na żadnym sejmie zamiar ten prawnie wykonać się nie da, radził królowi, aby go dokonać na sejmie konnym, zwołać pospolite ruszenie jak pod Wolą na elekcję, zawiązać konfederację przy królu, a przez nią zrobić, co się chce, ale do zwołania pospolitego ruszenia i zawiązania konfederacji potrzeba pozoru. Wynajduje go szatańską intrygą księdza podkanclerzego i uczy króla, że jeśli chce szlachtę do konfederacji na swoją korzyść doprowadzić, to musi udać i rozpuścić wieść, jakoby senatorowie, prawdziwi obrońcy wolności, knuli spiski jakieś przeciwko niemu. Szlachta uwierzy, oburzy się i da się uwieść i przywieść do wszystkiego. W tym celu przed pięcioma laty udano jakieś niby niebezpieczne konszachty podskarbiego Morsztyna z Francją i mówiono o jakichś cyfrowanych listach, których wszakże nie pokazano nikomu. Plan gotowy byłby doszedł do wykonania, gdyby wyprawa wiedeńska nie stanęła mu na przeszkodzie. Po powrocie nie można było o tym myśleć, bo król stracił powagę i sławę sromotną pod Parkanami ucieczką, stracił miłość narodu i wojska i wojsko samo w niepotrzebnej i nieszczęsnej włóczędze po Węgrzech. Umarł też i wynalazca planu podkanclerzy, okoliczności nie składały się pomyślne. Ale teraz myśl odżyła na nowo. Krzesło dla królewicza przy tronie, wieści o jakichś przeciw królowi spiskach, posądzenia, że marszałek wielki koronny w podróży swej znosił się z zagranicznymi panami, wszystko to dowodzi, że zamiar się spełnia, a zmierza do wyznaczenia następcy za życia króla, zatem do zamachu na wolną elekcję, zatem do absolutum dominium. Gdy zaś król po zerwanym sejmie oświadczy się, że jeśli dalej tak posądzać i oskarżać będą, to zwoła pospolite ruszenie i złoży mu diploma electionios (dyplom elekcyjna na króla), król się sam z zamiarem swoim zdradził. Bo któżby był dość ślepym i łatwowiernym, by ufał, że on naprawdę chce ten dyplom złożyć? Gdyby chciał złożyć koronę, składałby ja poprostu na sejmie, jak Jan Kazimierz. Ale pospolite ruszenie, ale król przed nim składający diploma, cóż to znaczy i do czego prowadzi? Oto, że jedni się rozczulą, drudzy przelękną, inni dadzą się namówić i przekonać i wszyscy obrócą się przeciw gorliwym obrońcom wolności, a wykrzykną chorem: Vivat królowi, który wtedy potwierdzenia swej władzy, tej powtórnej niejako elekcji bezwarunkowo już nie przyjmie, ale przez stronników i zauszników swoich rzuci zręcznie myśl wyznaczenia następcy, a uwiedzione i oszukane, zahukane województwa wykrzykną: Vivat succesior!
(Załuski – „Epistole hist. familiares” I, 1130 – 1132)
Wezwał król do siebie mnie i wojewodę bełzkiego (Matczyńskiego) i pokazał najpierw list marszałka (Stanisława Lubomirskiego) do kanclerza Strattmanna, stwierdzający autentyczność innego, cyfrowanego listu, który pisał w cyfrach. Pokazał też umowę, gdzie poseł neuburski obiecuje 60 000 złotych reńskich Sapiehom, aby bronili, choćby nawet orężem, sprawy nauburczyka.
Król wyznaczył deputację, przed którą sekretarz marszałka miał zaraz wytłumaczyć cyfry, ale kiedyśmy nazajutrz chcieli zacząć badanie marszałek mówił, że nie może bez pozwolenie nuncjusza sprowadzić oskarżonego, gdyż jest on naprawdę księdzem. Wreszcie biskup poznański, jako miejscowy rządca diecezji poszedł do niego sam i przyprowadził. To sekretarz od razu oświadczył, że spalił klucz do tych cyfr.
Nareszcie po wielu sporach 31 marca Szołtykowski wyszedł z protestem, ale wrócił z oświadczeniem, że pozwala tylko następnego dnia pożegnać króla. Pierwszego kwietnia zaczęła się sesja o godzinie pierwszej popołudniu a trwała do drugiej po północy. Nic się tam nie działo, tylko wciąż słano poselstwa do Szołtykowskiego, aby wracał. Nikt jednak nie umiał go znaleźć. Posłał król do wojewody wileńskiego (Kazimierza Sapiehy) zaklinając go na wszystkie świętości, by namówił owego Szołtykowskiego do powrotu i przywrócenia czynności sejmu. Wojewoda odrzekł, że zgoła nie wie, gdzie jest Szołtykowski i nie widział go od trzech dni. Wiedziano jednak na pewno, że ów poseł był u wojewody w nocy, więc ten ostatni jest przyczyną zerwania sejmu. Wreszcie podskarbi litewski (Benedykt Sapieha) obiecał przyprowadzić posła, poszedł i więcej nie wrócił. Nadeszła późna pora. Kasztelan żmudzki (Grothus) podszedł do Dąbrowskiego podkomorzego wileńskiego, perswadując, aby skłaniał do zgody innych kolegów. Podkomorzy nazwał go posłem królewskim, co susząc biskup wileński (Brzostowski) rzekł: „Waćpan zawsze jesteś przeciwko królowi”. Ów dotknięty temi obraźliwemi słowy wściekle uderzył na biskupa. Od słów doszło do rękoczynów i stał się wielki rozruch w senacie. Nazajutrz ogłoszono interdykt we wszystkich kościołach, uspokojono jednak ten zatarg przez wzgląd na dostojeństwo obu stron. A ponieważ Szołtykowskiego nie udało się znaleźć, więc odłożono żegnanie publiczne do jutra. Dnia 2 kwietnia pokazał nam król notatkę zrobioną przez Wicherta, posła brandenburskiego, która następnie doręczono królowi. Pisze tam Brandenburczyk, że Sapiehowie doskonale prowadzą rzecz i że już im wypłacił pewną sumę pieniężną. Tego dnia marszałek poselski pożegnał króla patetyczną mową; proszono króla, by nie dawał Dąbrowskiemu ręki do pocałowania. Wielu posłów po skończonym sejmie zaniosło protest przeciwko podskarbiemu litewskiemu.
(„Komparacja wolności polskiej, litewskiej z wolnością postronnych książąt etc ...” - pamflet polityczny z roku 1697. Rps. Biblioteki Czartoryskich, str. 191)
(Jedyna różnica miedzy szlachtą Polską a książętami Rzeszy polega zdaniem bezimiennego autora, na tem, że posiadłości szlacheckie uległy rozdrobieniu w drodze działów spadkowych.
Spalenie ateusza Łyszczyńskiego.
(Załuski – „Egist. hist. fam. I, 1059, 1130, 1137)
Około tegoż czasu zaczęła się sprawa dotąd niesłychana w Polsce, która nigdy jeszcze podobnego potwora nie zrodziła. Łyszczyński, niegdyś uczeń jezuicki, potem wydalony ze szkoły, doszedł przez różne zbrodnie do takiego upadku, że bezbożnie mówił: „Boga nie ma”. Pisma jego naszpikowane samem bluźnierstwem przedstawił jmp. Brzóska.
Osądzona została bezbożność Łyszczyńskiego i skazano go na śmierć, skoro zasłużył na tysiąc śmierci, a że przy tej okazji sąd świecki domagał się sądzenia tej sprawy, nuncjusz Cantelmi odbył naradę w swoim pałacu i na niej ze łzami zaklinał w imieniu papieża zgromadzonych ojców, abyśmy nie narażali na zgubę naszych przywilejów, pozwalając sądom świeckim rozpoznawać sprawy religijne. Postanowiono, że ten wróg Boga i natury ma być przekonany sposobem kryminalnym, i tak się stało. Arcybiskup lwowski (Konstanty Lipski) dodał, że chociaż bezbożnik zastrzegł sobie w testamencie, iż będzie pochowany przy drodze publicznej, jednak godzi się go spalić na drodze publicznej i pozbawić wszelkiego pogrzebu.
Odbyła się w kościele św. Jana publiczna suplikacja, podczas której błagano Majestat Boski o przebaczenie tak ciężkiego grzechu Łyszczyńskiego. Ja tam mówiłem kazanie, a potem mówiłem o tym owym Łyszczyńskim, widzę jednak, że ten człowiek więcej kocha swoje ciało niż duszę, i zacząłem się mocno bać o niego. 10 kwietnia w kościele św. Jana czynił Łyszczyński publiczną rewokację na rusztowaniu. W przytomności siedzącego biskupa poznańskiego odczytał wyznanie wiary, potem uderzony kilkakrotnie dyscypliną przez biskupa, otrzymał rozgrzeszenie, schodząc z rusztowania publicznie błagał miłosierdzia Boga, a do ludu powiedział:
„Nie wierzcie djabłu, bo on was i mnie oszukuje. W dziełach Boskich nie bądźmy ciekawi, nie potrzebujemy koniecznie widzieć na własne oczy rzeczy utajonych i nie szukajmy ich, ale wierzmy, ale wierzmy w prawdy niedostępne.
Oddano go potem na kaźń i najpierw ukarano jego język i usta, któremi okrutnie znieważył Boga, potem pieczono rękę, narzędzie najszpetniejszego płodu, spalono karty bluźnierstwa, poczem sam potwór tego wieku, bogobójca i prawołomca został pochłonięty przez pokutne płomienie, choin nie wiadomo czy i one mogły zgładzić takie bezeceństwo. Taki był koniec zbrodniarza – oby zarazem i koniec zbrodni, która, jak mówiono, głębokie korzenie zapuściła w niektórych duszach.