since 1995
Teksty źródłowe do nauki historji w szkole średniej z zachowaniem pisowni i słownictwa oryginału. | |
Zeszyt 54a | |
Kraków 1923 rok
Nakładem Krakowskiej Spółki Wydawniczej W świetle źródeł przedstawił |
(dodatek do patentu z dnia 28 lutego 1861)
Rozdział I. O reprezentacji krajowej w ogólności.
Rozdział II. O zakresie działalności reprezentacji krajowej.
Zakres działalności wydziału krajowego
(Rozporządzenie cesarskie 25 czerwca 1867 r.)
Koncesją Austrji na rzecz autonomji Galicji było uznanie projektu Rady szkolnej podanego przez sejm galicyjski w r. 1866. Tej zdobyczy musieli później posłowie polscy zacięcie bronić.
(M, Bobrzyński: „Statut Rady szkolnej galicyjskiej” Kraków 1901)
Austrja pokonana w wojnie z Prusami musiała postąpić dalej na drodze reform. Węgry pod przywództwem Deaka uzyskały w tym czasie stanowisko równorzędne z krajami austrjackiemi. Smolka dążył również do zdobycia dla Galicji podobnych uprawnień(dlatego nazywano go w tece Stańczyka „Deaczkiem”. Sformułował je w następującej „rezolucji”, przedstawionej sejmowi galicyjskiemu 21 września 1868:
(Stenografia spraw. Sejmu II perjod. 2 sesja z dn. 21 IX 1868, str.361, 362)
Wysoki Sejm raczy uchwalić:
Sejm królestw Galicji i Lodomerji z W. Ks. Krakowskiem
Wnioskodawca Fr. Smolka.
Wniosek Smolki odesłano do komisji i tam zamieniono jego brzmienie. Ujęto tam szczegółowo wszystkie sprawy wyłączone z ogólnego ustawodawstwa państwowego austrjackiego, któremu zostawiono tylko wojsko, reprezentacje zagraniczną i komunikację. W tej też formie sławna „rezolucja” była uchwalana kilkakrotnie w czasie kolejnych sesji sejmowych na znak protestu przeciw centralizmowi wiedeńskiemu, który coraz więcej czuł się na siłach, aż wreszcie w roku 1867 przeprowadził wybory bezpośrednie do parlamentu wiedeńskiego.
Sprawa zorganizowania szkolnictwa polskiego w Galicji została już poruszona w 1863 roku na sesji sejmu z dnia 31 stycznia przez zasłużonego profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, Józefa Dietla, który przez dłuższy czas był wytrwałym patronem spraw edukacyjnych w Sejmie. Jak zapatrywano się w owych czasach na ważną sprawę dwu narodowości żyjących obok siebie, widać z następującego wyjątku:
(Dr J. Dietl, O reformie szkół krajowych, Kraków 1865 str. 143 – 144)
Możnaby nam zarzucić, że gdy ludność ruska w Galicji wschodniej o tyle przeważa, gdy te same prawa, które służą Polakom co do języka, służyć powinny także Rusinom, gdy nareszcie język ruski i polski tak są do siebie podobne, że Polak Rusina z łatwością zrozumieć może, żądaćby można, ażeby język ruski we wszystkich szkołach stał się językiem wykładowym. Nie przeczymy, że to żądanie, opierając się na zasadzie równouprawnienia narodowego, jest słuszne i życzymy Rusinom, ażeby się ono spełniło tak, iżby we wszystkich szkołach Galicji wschodniej język ruski także mógł być językiem wykładowym.
Gdy Kazimierz Wielki w roku 1340 przyłączył Ruś do Polski, gdy Władysław Jagiełło w roku 1433 zaręczył ruskiej szlachcie unickiej te same prawa, jakie posiadała łacińska szlachta rusko – polska, gdy w XVI wieku Oksza Orzechowski, Stefan Falimierz, Jan Leopolita, Mikołaj Rej z Nagłowic, Mikołaj Sęp Sarzyński, Jan Herburt, wszyscy z rodu Rusini, pisali po polsku i uwiecznili swe imiona w literaturze polskiej, nikt wtenczas ani w późniejszych wiekach nie narzucał narodowi ruskiemu języka polskiego, każdy w tym wieku pisał i mówił jak chciał, i nie było na to ani nakazu ani zakazu, jak mówił Lelewel, i tak to się działo aż po rok 1848. Polskość szerzyła się prawidłem cywilizacji i łączności dziejowej. Rusini przyjęli język polski, nie dlatego, że był im narzuconym, lecz że był wyrazem umysłowego życia, które się energicznie rozwijało i połączone z Polską Ludy mimowolnie przenikało. Czyliż teraz, gdy Rusini o własnych chcą się dźwigać siłach i cywilizację oprzeć na własnym swym pierwiastku, gdy rząd austrjacki uroczyście orzekł zasadę równouprawnienia, moglibyśmy i chcielibyśmy stawiać im z tego względu jakikolwiek trudności? Przeciwnie, wspólny nasz interes wymaga, ażeby narodowość ruska rozwijała się w Galicji silnie i trwale obok narodowości polskiej.
W urządzeniu szkół Galicji wschodniej uznajemy i przyjmujemy tę zasadę, ażeby Rusinom dana była wszelka sposobność rozwijania swej narodowości tj. kształcenia swego języka i swej literatury. Tak więc przystępując z wyrozumieniem celu, z szczerością, ufnością i wzajemną sobie życzliwością do urządzania szkól Galicji wschodniej, powinniśmy się przedewszystkiem zgodzić na następujące zasady:
W „Przeglądzie Polskim” w roku 1869 zaczęły się ukazywać listy „Z teki Stańczyka” redagowane przez Tarnowskiego, Szujskiego i Koźmiana. Występowano w niej przeciw obozowi demokracji, hołdującemu zasadzie „nieprzerwalności powstań”, smagano ironją domorosłych polityków i karjerowiczów. Jedynie rozmowa p. Piotra z p. Pawłem zawiera realny program.
Przyznam ci się panie Pawle, że ja nigdy nie dzieliłem przekonania tych, którzy mniemali, że jedyną korzyścią, jaką odniesiemy z ostatniej naszej wielkiej klęski, będzie wyrzeczenia się zupełne tych kierunków, które nas tak niemylnie doprowadzały zawsze do klęsk i tak systematycznie podawały każdemu, czy chciał, czy nie chciał, sposobność wytępienia żywiołu polskiego. Nie, panie Pawle, tego się nigdy nie spodziewałem, bo znam mój naród, znam jego położenia i znam ludzi, a ludzie nie lubią się przyznawać, że błądzili, ale przyznam ci się szczerze, że z drugiej strony nie przypuszczałem nigdy, żeby świeżym doświadczeniem potępiony kierunek śmiał i miał bezczelność tak prędko na nowo rozwielmożnić się i zachwalać się jako jedynie zbawczy.
Pan Paweł: Cóż chcesz panie Piotrze, jak są ludzie, tak są i stronnictwa z miedzianym czołem. Zważ dobrze, że dwa tylko zawsze objawiają się u nas kierunki, a że pozorna walka stronnictw ogranicza się u nas niestety do walki rozumu politycznego z głupotą, niejakiej odwagi cywilnej z tchórzostwem, stałością w zdaniu z tą nikczemną chwiejnością, mającej swój początek najczęściej w żądzy popularności, czasem w gorszej jeszcze chęci zysku chwilowego, doświadczenia w zaślepieniu i trzeźwego zapatrywania się na położenie, z tym opłakanym i zgubnym optymizmem, z którego nigdy nie wyleczymy się, a który obiecuje wiecznie i sobie i innym dopięcie wszystkiego jakiemibądź środkami. Lecz co jest prawdziwie upokarzającym, oto, że z tej walki rozumu z głupotą i rozsądku z szaleństwem pozostały u nas dwa systema polityczne. Określić ci je bliżej nie potrzebuję, znasz je. Pierwszy chce przemawiać do rozumu politycznego i uczucia obowiązku, drugi odzywa się do wyobraźni, do sentymentalizmu, do nienawiści i do namiętności, przedewszystkiem do ciemnoty. Drugi ma w walce z pierwszym niezaprzeczoną wyższość, bo przemawia do tego, co u nas jest najbardziej rozwiniętem. Nic więc dziwnego, że tak łatwo, tak często i niespodziewanie zwycięża. Wszystkie jego zwycięstwa naznaczone są w historji okropnemi, strasznemi, niepowetowanemi dla Polski klęskami. Otóż w skutek zbiegu okoliczności, ta prowincja polska, po ostatnich wielkich wypadkach wyrzekła się stanowczo tego drugiego zgubnego systemu, a postanowiła trzymać się pierwszego, czyli wyrażając się nie tak górnie, kraj nauczony doświadczeniem, po prostu zmądrzał, a co najważniejsze dotąd, w tym zmądrzeniu wytrwał. Tego przebaczyć mu nie mogą. Od niepamiętnych czasów było to może najświetniejsze zwycięstwo rozumu w Polsce, a więc największa klęska dla wszystkich półgłówków.
Praca organiczna, panie Piotrze – odpowiedzieć im można – to oświata, bo oświata to najlepsze antidotum przeciw ich dezorganicznej pracy. Wydajcie tę energię, którą wydajecie na urządzenie demonstracji, na szerzenie oświaty, wydajcie te pieniądze, które zbieracie na demonstrację, na oświatę, a dowiecie się, co to jest praca organiczna. Przemawiajcie a nalegajcie o mądre a pilne zużytkowanie tych instytucyj, które już mamy. Zawiązujcie ich jak najwięcej, bo jeżeli ich działania są czasem błędne lub błahe, skrzywione lub bezowocne, to przecież one są prawdziwą dźwignią postępu, jedyną spójną i jedyną dodatnią stroną wśród dzisiejszego ogólnego rozstroju. Zawiązujcie i pielęgnujcie je, a dowiecie się co to jest praca organiczna! Bierzcie udział i innych namawiajcie do żywego udziału w tem regularnem życiu politycznem, jakie okoliczności stworzyły. Walczcie przeciw temu wrodzonemu nam próżniactwu, które zasłania się tym sofizmem, że w tych warunkach nic zrobić nie można, a dowiecie się co.
Najpopularniejszym posłem stronnictwa demokratycznego tzw. „tromtadracji” był Aleksander hr. Borkowski. Przytaczamy wyjątek z jednej mowy sejmowej wygłoszonej w czasie wznowionej dyskusji nad rezolucją:
Mowa Leszka hr. Borkowskiego w Sejmie galicyjskim d. 30 sierpnia 1870 r.
(Sprawozdanie stenograf. 1870 str. 158 – 161)
Powiadają, że zmiany w konstytucji powinny być przeprowadzane na drodze konstytucyjnej. Zapewne! Gdyby to co jest prawdą gdzie indziej, mogło mieć zastosowanie w Austrji. Okrojowana konstytucja Schmerlinga, była już w samym poczęciu pogwałceniem praw prowincyj przez narzucenie Sejmowi obowiązku wysyłania posłów do Rady wiedeńskiej. Na tej kanwie wydziergano konstytucję grudniową w nieobecności Czechów i przeciwko woli naszej delegacji. Konstytucja grudniowa zatem dla nas i dla Czechów nie jest drogą konstytucyjną. Interesa niemieckie snadnie zdybią się z Niemcami, bo Niemcom więcej chodzi o Czechów niż o nas. Czechy są bardziej do nich zbliżonym krajem, wyżej w kulturze stojącym niż Galicja. Czechy są po części już strawione w żołądku niemieckim, były już nawet nibyto prawie wcielone w tułów rzeszy niemieckiej. Na Czechów wzgląd mieć potrzeba dlatego jeszcze, że umieją lepiej korzystać z poczynionych doświadczeń. My to co innego, na nas zawsze jeszcze jest jeden sposób, my zawsze jesteśmy gotowi szkodzić sami sobie i wojować czy to słowem czy to pięścią, nawet w Japonji, byle nam powiedzieli magnaci, że to za Polskę, a potem narzekamy na zdradę i oszukaństwo. Historja nasza rozbiorowa mówi często o oszukaństwach, nas łatwiej było oszukać niż pobić. Czechów łatwiej jest pobić niż oszukać. Wiadomo, że kraj ten (Galicja) oderwany od przyrodzonej całości przez zbrodnię nazywaną koniecznością polityczną, był najbardziej upośledzony w państwie ruskiem.
Wyzyskiwany dowolnie i z wiedzą rządu i przez nadużycia, pustoszony przez zdzierstwa, niesprawiedliwości i gwałty, niszczał widocznie, znosił on przemoc jak się przemoc znosi, ze wstrętem i ze wzgardą, a naraz władza, która go gnębiła, nie chce wchodzić z jakich powodów, zapragnęła pozorów cywilizacji. Ustroiła państwo w dekoracje konstytucyjne, nadała obszerne swobody duchowe, ale wolności materjalnych na włos nie przyczyniła, jak gdyby chciała zostawić nam duszę, a odebrać ciało. Zdaleka mogło się zdawać, że wszystko co się działo, działo się za przyzwoleniem narodów, ale miejscowi oczarowani błyskotliwem słowem konstytucja, zawiedli się boleśnie w swoich oczekiwaniach, bo tylko przykrości i ciężary konstytucyjne stały się ich udziałem. Brak dobrobytu materjalnego zapierał im oddech, sprawiał cierpienia, nie dozwalał korzystać ze swobód. W nowej konstytucji stara biurokracja bujała przednio, poczuwając się po staremu za coś oddzielnego a nawet lepszego od ludu, którym rządziła. Chciała ona z narodowości wyrobić równoważnik, skoczka, coś na wzór Wigów i Torysów w Anglji, aby w ten sposób rządzić po angielsku. Prowincje, dzięki przezorności przedkonstytucyjnego absolutyzmu były dość usposobione do takiej huśtawki, tutaj Polacy i Rusini, ówdzie Niemcy i Czesi. Ci którzy nam radzą mniej dbać o teraźniejszość, poprzestać na lada czem, oddawać prawa, które się nam sprawiedliwie jako prowincji austrjackiej dzisiaj już należą, za pojutrzejsze nadzieje bo Austrja Polskę wskrzesi – ci podsycają gorączkowe wyczekiwania, odejmują możność i ochotę zamierzeń organicznych, otwierają widoki separatystyczne.
(Sbornik uzakonenij i prawitelstwiennych razporjażenij po krjestjanskomu diełu w gub.carstwa polskowo. Petersburg 1879)
Wezwawszy Boga na pomoc postawiliśmy i postanawiamy:
Ukaz o komisji likwidacyjnej.
Ukazem w dniu dzisiejszym przez Nas podpisanym zatwierdziliśmy w celu ostatecznej organizacji włościan prawo zupełnej własności tej ziemi, z której do dziś dnia korzystają i uwolniliśmy ich od wszelkiej powinności względem dziedziców.
Przytem, dla ubezpieczenia i słusznego wynagrodzenia właścicieli ziemskich za grunta, które przeszły w posiadanie chłopów, uważaliśmy za właściwe natychmiast wskazać te zasady, według których po oszacowaniu zniesionych powinności włościańskich, właściciele ziemscy mają być wynagrodzeni z kasy państwa osobnemi listami kredytowemi.
Od samych właścicieli ziemskich będzie zależeć przyspieszenie wydania im wspomnianego wynagrodzenia i utrwalenie wartość tegoż. Cel ten może być niewątpliwie osiągnięty, jeżeli oni sami korzystając z ciężkiego doświadczenia poprzednich lat, skierują swe usiłowania ku uspokojeniu umysłów i powstrzymania zaburzeń, niepozwalających na ustalenie się kredytu, nie tylko państwowego, ale także prywatnego. W tym wypadku rozsądne współdziałanie z zamierzeniami rządu przyniesie największe korzyści samym właścicielom ziemskim, bo przygotuje grunt dla szybkiego rozwoju materjalnego, dobrobytu kraju i przyspieszy uleczenie ran, tak boleśnie zadanych mu przez bunt.
(Ks. J. P. Bojarski, „Ostatnie chwile Unji, Lwów 1878)
Dla zniszczenia Unji w Chełmszczyźnie i ułatwienia rusyfikacji kraju rząd rosyjski znalazł narzędzie w osobie ks. M. Popiela, unity – renegata z Galicji, którego dziełem jest akt poniższy:
Po dojrzałym rozważeniu wszystkich okoliczności i zważywszy, że dalsze prze bywanie w Unji, zatem w podległości papieżowi rzymskiemu, może być dla złych ludzi powodem do tego, aby w imię katolicyzmu i w jego interesach sprawiać rozterki między nami i naszymi parafianami i budzić wątpliwość o czystości i prawości naszych czynów, a również podniecając nas i naszych wiernych przeciwko rozporządzeniom i postanowieniom rządu, a nawet przeciwko Najjaśniejszemu monarsze, który zlał dobrodziejstwa na nasz lud i nas, pokornych sług ołtarza Bożego, stawia nas w niemożności spełniania swych obowiązków odpowiednio naszemu stanowi, do którego powołani jesteśmy według nauki Odkupiciela i Pojednawcy, Pana naszego Jezusa Chrystusa, którą jest miłość, sprawiedliwość i pokój w duchu świętym.
Nam, głęboko przekonanym o prawdach prawosławia, którzy poznaliśmy przez wiekowe doświadczenie klęski obcego panowania i podległości Rzymowi, nie pozostaje nic więcej, jak tylko pragnąć, abyśmy przez zupełne przywrócenie poprzedniej jedności z Kościołem prawosławnym, my i nasi wierni, mogli znaleźć tę spokojność i duchowe krzewienie się, jakiego byliśmy pozbawieni do obecnej chwili, oraz, aby wszystkie ustawy naszego prawosławnego Kościoła rosyjskiego i cały starożytny porządek kościelnego odprawiania nabożeństwa był utrwalony teraz i na przyszłość dla całej greckounickiej ludności kraju tutejszego.
Dlatego w gorących i serdecznych modlitwach wezwawszy na pomoc łaskę i Pana Boga i Zbawiciela naszego Jezusa Chrystusa, który jest sam prawdziwym, nieomylnym, głową, (Ephes I, 22 oraz V. 23. Kolos. I. 18) jedynego, prawdziwego wspólnego Kościoła i wszechwładnego Świętego Ducha, postanowiliśmy stanowczo i bezmiennie:
Na dowód czego my wszyscy, zarządzający diecezja chełmską, duchowieństwo katedralne i członkowie konsystorza duchownego niniejszy akt wspólny stwierdzamy własnoręcznymi podpisami, a na dowód ogólnej na to zgody, dołączamy własnoręczne deklaracje duchowieństwa parafialnego.
Pisano w mieście Chełmie, roku od wcielenia się Boga Słowa tysiąc osiemset siedemdziesiątego piątego, lutego dnia 18–tego.
Podpisani: Marceli Popiel, Józef Wójcicki, Hipolit Krynicki, Jan Hoszowski, Makary Chojnacki, Ignacy Chojnacki, Michał Dobriański, Ambroży Sietnicki, Jan Makar, Emiljan Barwiński.
Aleksander Świętochowski - Wskazania polityczne.
(„Ognisko” – książka zbiorowa wydana dla uczczenia T.T. Jeża Warszawa 1882 str. 49 – 54)
W Królestwie Kongresowym zaczyna się rozwijać przed rokiem 1870 tzw. później „pozytywizm warszawski”, którego organem jest początkowo „Przegląd Tygodniowy”, „Niwa” , a wreszcie „Prawda”. Głównym szermierzem nowego kierunku jest Aleksander Świętochowski.
Jeżeli - pominąwszy świadome lub nieświadome łudzenie ogółu bajkami o zaklętej królewnie, która wkrótce ma się ze snu pozornej śmierci obudzić i złamać czarnoksięską moc swych prześladowców – zbadamy rozważne i przymieszek fantastycznych oczyszczone wskazówki polityczne dla naszego społeczeństwa, to w nieobfitym ich splocie dostrzeżemy jedną nić wspólną, która się przez nie przewija, mianowicie zasadę odradzania się przez rozwój cywilizacyjny przy stanowczym rozbracie z tradycją porywów zbrojnych. Jak daleko idea ta jest szeroko odczutym wynikiem naszych doświadczeń, przekonywa jej współczesne ukazanie się na sztandarach obozów wprost sobie przeciwnych. Stronnictwo ultramontańskie, arystokratyczne, przesiąkłe wyrafinowanym legitymizmem, tzw. stańczycy galicyjscy połączyli się w tym godle z żywiołem wolnomyślnym i demokratycznym naszego społeczeństwa. Zachodzi między temi odłamami szereg głębokich różnic w pojmowaniu owej reguły politycznej, niemniej jest ona formalnie w obu jednaką.
Gdyby dla społeczeństwa urzeczywistniły się już te warunki istnienia, o których marzy w daleką przyszłość biegnąca myśl ludzka, gdyby one już mogły złożyć ten rynsztunek wojenny, którym się wzajemnie dotąd przeciw sobie ubezpieczają, gdyby zdołały bez obawy o życie rozwijać swe siły materjalne i duchowe oraz zadawalać swe potrzeby, z liberalnego stanowiska sama utrata instytucyj politycznych nie wydawałyby się nam wcale niedolą. Szczęście bowiem ogółu, według nas nie jest bezwzględnie zależne od jego siły i samodzielności politycznej, lecz od możliwości uczestniczenia w cywilizacji powszechnej i posuwania własnej. Znamy wszyscy narody całkiem niepodległe, a jednakże półmartwe, w postępie cofnięte i bynajmniej nie wiodące żywota pomyślnego. Jeżeli przed oczyma naszemi świeci jakiś wyczekiwany a dotąd nie spełniony ideał społeczeństwa, nie jest on groźnym, zakutym z zbroję państwem, lecz systematem stosunków, dozwalającym wszystkim jednostkom rozwijać się naturalnie, pracować spokojnie, ujawniać swe pragnienia wielostronnie. Bo czegóż żąda z nas każdy, wzięty w odosobnieniu? Czy własnych żołnierzy, bitew, zwycięstw, zaborów, parlamentów, posłów, ministrów, słowem aparatu politycznego? Nie, każdy marzy o tem tylko, ażeby mógł żyć szczęśliwie, z prawami swej osobistej i zbiorowej natury zgodnie. Ów więc aparat sam przez się olśnić zdolny jedynie umysły, za błyskotliwymi pozorami goniące, i doprawdy dawnoby się społeczeństwa nie ubiegały się o niego, gdyby on im w walce o byt jako tarcza nie służył. Jest to fatalną właściwością obecnego ustroju Europy, że on stosunki międzynarodowe oparł wyłącznie na potędze fizycznej i dla ludów słabszych nie wytwarza często warunków bezpiecznego istnienia. Państwa przedstawiają obraz pędzących ku sobie po jednej, linji pociągów, które maszyniści wstrzymują hamulcami, nie zapobiegają się jednak ich spotkaniu i rozbiciu. Czy dziwno, że siedzący w wagonach tęsknią do własnej kolei i zrzekliby się jej, gdyby nie potrzebowali odbywać niebezpiecznych podróży? Jeżeli więc społeczeństwa drobne, oprawy politycznej pozbawione, żałują lub pożądają jej jest to raczej wynikiem ich chęci ocalenia życia wewnętrznego, niż zyskania mocy zewnętrznej. Osłońmy dostatecznie to życie, a rojenia polityczne z niego ustąpią. Nam – jak rzekliśmy – rozwiała je konieczność. Los zamknął wszystkie nasze życzenia i nadzieje w pracy cywilizacyjnej. Czy w tym zakresie skazani jesteśmy na powolne wymarcie, czy tez możemy utrzymać się i przynajmniej w pewnym stopniu rozwinąć przyrodzone siły? Wybieramy przypuszczenie ostatnie. Mimo całej przewagi czynników fizycznych, walka społeczeństw o byt nie jest tylko szeregiem starć orężnych, lecz także łańcuchem zapasów duchowych, do których zawsze należy ostateczne zwycięstwo. Widzimy rzeczywiście w Europie państewka samodzielne, cywilizacyjnie prawie nieważkie, które zrodził zbieg przyjaznych okoliczności, ale ten sam przypadek, ten sam kaprys lub fortel dyplomatyczny, który je stworzył, równie łatwo zniszczyć może. Nawet w rachunku politycznym liczą się tylko narody oświecone. Winniśmy zatem nie tylko krzepić się, kształcić rozum, wyrabiać dzielny charakter i pielęgnować czyste uczucie miłości do kraju, ale także, na ile zawisłość naszej pracy zbiorowej od jej warunków pozwala, oddychać ciągle świeżym powietrzem postępu ogólnej myśli ludzkiej, odrodzoną przezeń krwią zasilać własny organizm i wytężać całą jego energję twórczą. Dotychczas ufamy zazwyczaj atmosferze zużytej, odżywczych pierwiastków pozbawionej, dlatego serce nasze drga zbyt wolno, a umysł porusza się zbyt ciężko. Trzeba przebić więcej okien do Europy i dozwolić jej prądom, ażeby przewiały nasza duszną chatę. Nie w niej tylko zdrowie, a poza nią zaraza. Prawda, żeśmy się w niej urodzili, wychowali, doznali radości i smutku, szczęścia i rozpaczy, złożyliśmy skarby cywilizacji rodzimej. Prawda, że ona nam przez te pamiątki droga, ależ nie duśmy się dobrowolnie, jeśli żyć chcemy. Jak i ludy pierwotne odstraszają krzykami zaćmienie słońca, tak my nieraz odpędzamy nowe idee, które nam zakrywają blask tradycji, lub jak dzieci, dla rozjaśnienia mroku naszej chaty, rozkładamy po katach świecące próchno. Ze źródeł czystej, żadnymi przesą-dami nie zmąconej wiedzy pijemy niechętnie i przenosimy nad nie swojskie bagienka pod stopniami kapliczek. Owszem, nie gardźmy żadną, nawet najbardziej zamuloną krynica swojską, ale każdą wyszlamujmy. Trud ten śród gradu zarzutów podjęło właśnie stronnictwo postępowe, które już dziś dostrzega liczne owoce swych usiłowań. Zapewne nie ono samo pracuje dla dobra ogółu, ale nie będzie to w jego imieniu samą przechwałką, gdy powiemy, że one wlało masę energji w społeczeństwo, przeszczepiło doń z Europy wiele idej nowych, zobojętniło szerokie koła na niszczącą epidemję klerykalną i przyspieszyło ich umysłowe wyzwolenie. Jego też działalność jest w posiewie lat ostatnich ziarnem przyszłości.
Należy do niej również warstwa społeczna, na której ono oparło główne nadzieje szczęścia ogółu – lud. Ta ciemna dotąd, nieświadoma masa coraz bardziej występuje w życiu naszym jako potężny czynnik rozwoju narodowego. Byłoby dziecinną przesadą twierdzenie, że postępowcy nasi są jej przedstawicielami, ale to pewna, że są obrońcami jej interesów. Związek ten nie jest wcale przymierzem sztucznym. Myśl swobodna musi być wszędzie demokratyczną, bo przywileje zastępuje równouprawnieniem, szlachectwo – zasługą, a zbytek – pracą. Nadto społeczeństwo nasze, które historję swoją przeżyło jednostronnie, w uprzywilejowaniu jednej klasy, które z emancypacją innych spóźniło się znacznie, zawiera w swych stosunkach wiele anachronizmów, a w pojęciach wiele przesądów. Jego nastrój pozostał dotąd szlacheckim, wymagającym panowania dla jednych, a poddaństwa od drugich. Pomijając przedawnioną już słuszność i ważność podobnego rozdziału, zauważyć winniśmy, że on zubożyłby siły istniejące i nie wytworzył nowych. Naprzód jesteśmy narodem małym, każdy więc ubezwładniony lub nierozwinięty czynnik jest w walce o byt stratą dotkliwą. Powtóre, gdybyśmy nawet te klasy, które zmonopolizowały dla siebie prawa obywatelskie w przeszłości, uwolnili od winy zgubienia kraju, to jeszcze wyznać musimy, że one same w teraźniejszości nie podołają zadaniu dźwignienia narodu. Szlachta polska wypowiedziała już ostatecznie swoje słowo, nie wypowiedział go tylko lud. Mamy nadzieję, że gdy on wzmoże się w dobrobyt i podniesie w oświacie, wywrze głęboki i dodatni wpływ na przyszłość kraju. Z tej rudy stronnictwo postępowe u nas spodziewa się wytopić najwięcej szlachetnego kruszcu.
Jeżeli nas już nie nęcą wawrzyny Chrobrych i Batorych, nie znaczy to wcale, ażebyśmy skazani byli tylko na obronę własnego gniazda i powstrzymani zupełnie w ruchu poza jego granicami. Każdy naród, który nie zamiera, lecz żyje i postępuje, musi być zaborczym – jeśli nie orężnie, to cywilizacyjnie. Dalecy jesteśmy od zamiaru apoteozy naszego losu, winniśmy jednak wskazać pomyślną stronę jego przeznaczeń. Mianowicie otworzył on przed nami szerokie pole podbojów przemysłowo – handlowych, którego dotąd nie opanowaliśmy dostatecznie i na którem odnieść możemy pewniejsze zwycięstwa, niż te, w których dotąd pokładaliśmy całą naszą ufność. Nie oczekujmy niczego od przewrotów politycznych, wojen, traktatów, przemiennych łask obcych, lecz zawierzmy tylko własnej żywotności. Zajmujmy wszystkie stanowiska opróżnione, wciskajmy się we wszystkie szczeliny, puszczajmy korzenie wszędzie, gdzie grunt podatny ku temu się znajdzie. Klęknąć przy grobie i płakać lub bronić, żeby go nie rozkopała jakaś hiena – dobre to jako, wylew rozpaczy, ale nie jako objaw energji. Obstawmy ten grób kolebkami nowego życia, zakreślajmy ich promieniami coraz szersze koła wpływu, rozpościerajmy swoją cywilizację szeroko – oto program działań rozumnych i skutecznych, tembardziej, że państwo, w którego skład weszliśmy otwiera im w wielu kierunkach szerokie ujścia. Takie są, według nas, główne wskazania polityczne dzisiejszej doby, które tu mogliśmy ledwie zaznaczyć, pozostawiając ich dopełnienie domyślności uważnego czytelnika. Zawierają się one w następujących wnioskach: marzenia o odzyskaniu samoistności zewnętrznej ustąpić dziś winny staraniom o samodzielność wewnętrzną. Samodzielność ta zaś może być tylko wynikiem wzmocnienia sił umysłowych i materjalnych, wszechstronnego rozwoju narodowego, skojarzonego z postępem ogólnym, oraz demokratyzacji społeczeństwa, powołującem do działania w niem pierwiastki nierozbudzone i niedojrzałe. Taka moc, takie ustawiczne natężenie energji, taki ruch postępowy jedynie może utrzymać żywotność narodu i zapewnić mu rozrost.
(P. Chmielowski: Zarys literatury polskiej z ostatnich lat dwudziestu. Warszawa 1886)
Nastąpił tu wielki przewrót w stosunkach ekonomicznych i społecznych. Reforma, która w innych krajach Europy dokonała się od dawna, a nawet w innych częściach Rzpltej również od lat dwudziestu uskuteczniona została, dla Królestwa w tej dopiero urzeczywistniła się chwili. W teorji, będąca życzeniom ludzi postępowych już od wieku niemal, wielokrotnie roztrząsana i rozwijana, dopiero wtedy znalazła swój wyraz praktyczny, jak ostatnia prawie weszła Polska w koło narodów europejskich za pośrednictwem religji, tak na ostatku w przeważnej swej części pozbyła się resztek średniowiecznego ustroju społecznego. Chłop został nie tylko człowiekiem wolnym, nie tylko właścicielem, ale i obywatelem kraju.
Reforma ta, która pod względem społecznym ostatecznie upodobniła nasze stosunki z stosunkami europejskiemi mina nowej podstawie gmach przyszłości narodowej osadziła, wywołała bezpośrednio przewrót ekonomiczny, najprędzej uczuć się dający. Stare pańszczyźniane gospodarstwo na znacznej przestrzeni kraju musiało ustąpić miejsca parobczanemu, co zmuszało dawnych właścicieli, w wygodnym zazwyczaj farniente pogrążonych, do wyłożenia pracy osobistej, do oszczędności i oględności pewnej pod groźbą wywłaszczenia. Obok racjonalniejszego chodzenia około roli, trzeba było uznać znaczenie i potęgę przemysłu o kapitału. Nie można było gardzić jednym, lekceważyć drugiego. Należało się pozbyć co raz prędzej przesądów szlacheckich, o swojej wyższości i dostojeństwie, lecz jąć się pracy oburącz, a z łokciem i wagą pogodzić się. Uszanować w nich przedstawicielstwo podobnejże pracy, która miała odtąd zastąpić pergaminowy czy papierowy przywilej.
Przemysł, który szybszy i bogatszy swój rozwój w kraju datuje od roku 1850, tj. od czasu zniesienia granicy celnej między Cesarstwem a Królestwem, znalazłszy otwarty rynek na Wschód, wzmagał się z każdym rokiem („Wartość całej produkcji przemysłowej w kraju z 11 mil, rub., w 1850 r, podniosła się do 32 mil. rub. w 1869; w roku 1866 wynosiła 53 mil. rub., a w roku 1870 już 64 mil. rub. przy 64 tyś. robotników. Pomiędzy rokiem 1875, a 1893 zaszło również powiększenie wartości produkcji przeszło dwukrotnie: ze 105 mil. rub. do 230 mil. rub. i wzrost liczby robotników z 95 tyś do 153 tyś, jednocześnie zaś siła maszyn wzrosła z 14.500 do 90.000 koni parowych, czyli o przeszło 6 razy” z St. Koszutski: „Rozwój ekonomiczny Królestwa Polskiego w ostatnim trzydziestoleciu 1870 – 1900” Warszawa 1905), zwłaszcza gdy komunikacja kolejowa większą siecią dróg ziemię naszą pokrywać zaczęła. Do jedynej dawniej istniejącej kolei, przybywa w Królestwie w tym przeciągu czasu pięć innych. Sprawiają one, że Warszawa staje się nader ważnym punktem, stanowiącym najdogodniejszy łącznik handlu zachodniego ze wschodnim. Wprawdzie przemysł nasz w znacznej części znajduje się w ręku Niemców, którzy niejednokrotnie wcale po polsku nie umieją, wpływ jego przecież na kraj nie umniejsza się przez to, a jeżeli jeszcze niezbyt liczne wywołuje spółzawodnictwo ze strony krajowców, to obudza przynajmniej świadomość jego potrzeby.
Z mowy Bismarcka w parlamencie niemieckim dnia 1 kwietnia 1871.
(Bismarck Reden, herausgeg. v. Ph. Stein, Leipzig. tom V)
Wy, moi panowie, nie jesteście wcale narodem i nie reprezentujecie żadnego narodu, nie macie też za sobą narodu tylko wasze fikcje i złudzenia i nic więcej. Do nich między innymi należy ta, że zostaliście wybrani przez lud polski po to, abyście bronili narodowości polskiej. Wiem coś o tem, na co was wybrano, i już przy innych sposobnościach to wam wyłożyłem, a teraz mogę wam dodać bliższe szczegóły. Wyście zostali wybrani na to, abyście bronili interesów kościoła katolickiego i jeżeli to robicie, gdy chodzi właśnie o nie, to spełniacie wasz obowiązek wobec wyborców, bo na to was wybrano, do tego macie pełne prawo, ale reprezentować naród polski lub polską narodowość to na to nie macie żadnego mandatu. Takiego mandatu nie dałby wam żaden człowiek, a już najmniej lud w Wielkiem Księstwie Poznańskiem i w Prusach zachodnich. Nie podziela on wiary w te fikcje, których wy bronicie, a mianowicie, że polskie panowanie było dobre, albo raczej jak określił to mój przedmówca, nie takie złe. Z całą bezstronnością i poczuciem sprawiedliwości, mogę was zapewnić, że było bardzo złe i dlatego już nigdy nie wróci.
Z mowy Bismarcka w parlamencie dnia 3 grudnia 1884 r.
(Bismarcks Reden, t. X)
Było to (w roku 1873) w czasie najsurowszego stosowania praw majowych, z ich konsekwencjami, których, o ile o mnie chodzi nigdy nie pochwalałem, bo zostałem, wciągnięty do tej walki tylko z powodu Polaków.
Dano mi mianowicie przekonywujące dowody, że pod kierunkiem duchowieństwa, szczególnie w Prusach zachodnich, ale także na Śląsku dokonywa się polonizacja i to z takim skutkiem, że w Prusach zachodnich wnukowie niewątpliwych Niemców niemieckiego pochodzenia, o niemieckich nazwiskach, nie wiedzieli o tem, że są Niemcami i uważali się za Polaków. Miałem wrażenie, że cała ta polonizacyjna działalność duchowieństwa wychodzi z Berlina, z ówczesnego wydziału katolickiego, który był pod wpływem katolickich magnatów. Ponieważ nie można było zniszczyć polonizacji bez wyrwania korzenia, wydziału katolickiego postawiłem wniosek, żądający zniesienia go i dopiero w ten sposób zostałem wciągnięty do walki, która zaraz w początkach roku 1873 toczyła się zresztą zupełnie bez mego udziału.
(Buzek: Historja polityki rządy pruskiego wobec Polaków. Lwów 1909)